środa, 27 lutego 2013

Czasem słońce, czasem deszcz..

Wczorajszy wieczór upłynął we względnym spokoju, choć nadal czułam się krucha i słaba. Wydaje mi się, że to co się ze mną wczoraj działo było spowodowane treścią książki, którą czytałam.
Po raz pierwszy od dawna zdałam sobie sprawę, że gdzieś daleko ode mnie  a może nawet i także gdzieś blisko rozgrywają się ludzkie dramaty, jakże inne od tych, które znam.

Widziałam wiele zła w życiu. Sama go zaznałam, ale od czasu terapii, gdy przepracowaliśmy z terapeutą temat bezpańskich zwierząt i krzywdzonych dzieci, od tego czasu jakoś mniej przywiązywałam do tego wagę. W ten sposób chroniłam siebie.

"Jest pani bardzo krucha" - tłumaczył terapeuta. Tłumaczył, że to cierpienie, które dostrzegam na zewnątrz jest bezpośrednio powiązane z tym, czego doznałam i doznaję ja sama.
Dużo mówiliśmy o mojej własnej bezdomności, o byciu bezpańską, niczyją. Mówiliśmy o krzywdzie, której doznałam ja sama, jako dziecko. Próbowałam zrozumieć, ale nic nie czułam. Nie rozumiałam, że oglądam świat przez pryzmat własnych doświadczeń, przez co ów świat wydawał mi się jeszcze bardziej złowrogi i pełen cierpienia.

"Nazywam się Milijon, bo za miliony kocham i cierpię katusze" - powiedziałam, cytując kiedyś mojemu terapeucie Mickiewicza. Uśmiechnął się ciepło i skwitował ponownie: "Jest pani bardzo krucha. Na początek zadbajmy o panią" Mój terapeuta - poza swoją stanowczością, niekiedy wręcz nieznoszeniem sprzeciwu - był bardzo ciepłym, troskliwym człowiekiem. Często koił mnie słowami. Kołysał na niewidzialnych ramionach łagodności, która biła od niego, co niekiedy stawało się dla mnie wręcz nie do zniesienia.

"Jestem niegodna" - powtarzałam. "Jestem złym człowiekiem" - mówiłam. Mój terapeuta jednak temu zaprzeczał, mówiąc, że jestem zbyt surowa dla siebie. Być może tak samo właśnie jak surowa dla mnie była moja matka. Zwłaszcza w chwilach, kiedy jej tak bardzo potrzebowałam.

Nie docierało do mnie to, co próbował dać mi do zrozumienia. Z czasem jednak, ten ból, który umiejscowiłam gdzieś na zewnątrz zaczął przenikać do mojego wnętrza, aż wreszcie poczułam go wyraźnie. Pamiętam sesję, na której po raz pierwszy w życiu zapłakałam nad sobą. I to było na tyle.

Potem już lepiej znosiłam widok bezdomnych kotów na osiedlu. Przestałam dostrzegać cierpienie, krzywdzonych, maltretowanych dzieci. Zupełnie przestałam się nad tym zastanawiać.

Kolejne lata terapii upływały na skupianiu się na tym co we mnie. To zadziwiające, ale stałam się nieczuła na wiele spraw, które dotychczas zajmowały przestrzeń w mojej głowie i nie pozwalały widzieć nic ponadto. Czasem jedynie udawałam się na jakiś smutny film, który pogrążał mnie przez chwilę w bliżej nieokreślonej melancholii. Jednakże nie trwało to długo.
Właściwie przestałam współodczuwać. Przestałam cierpieć za miliony i skupiłam się już tylko na sobie.

I tak właśnie funkcjonowałam, aż wczoraj cały ból wrócił. To tak jakby ktoś zabrał z przed moich oczu kurtynę obojętności i pokazał mi w jednej chwili wszystkie nieszczęścia świata.

Przez resztę wieczoru, współpacjenci z oddziału omijali mnie szerokim łukiem, nie wiedząc jak się zachować. Snułam się po szpitalnym korytarzu, to przysiadałam gdzieś na chwilę i pogrążałam się w myślach.

W którymś momencie jeden z chłopaków powiedział do innego: "zobacz, gwiazdka nam zgasła". Nie zareagowałam. W tej chwili chciałam już tylko jednego. Zrobić coś, co pozwoliłoby mi choć na chwilę zapomnieć i przestać być sobą. Miałam nieodpartą chęć mocno wstrząsnąć swoim życiem. Tak do granic możliwości. Znów zapragnęłam być na krawędzi. Na krawędzi życia, na krawędzi bezpieczeństwa, na krawędzi człowieczeństwa i ludzkiej godności. Czułam, że bardzo, ale to bardzo tego potrzebuję.

Zasypiałam późną nocą z myślą o bezsensowności mojego życia. To się nie uda - pomyślałam.
I zapłakałam, mając jeszcze świeżo w pamięci te kilka dni spokoju, które były najwspanialszym podarunkiem, jaki kiedykolwiek dostałam.


6 komentarzy:

  1. pamiętaj, że wielu ludzi jest wokół Ciebie, powinnaś tylko umiejętnie zaangażować ich w swoje życie... wiele osób. jedne będą bliższe i na stałe inne tylko do czegoś i od czegoś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Pamiętam. Jednak nie to mnie smuci, tylko ta ciągła zmiana biegunów. To niesamowite, jak będąc po jednej stronie zapomina się o istnieniu tej drugiej. W każdym razie kiedy nadchodzi, za każdym razem czuję się zaskoczona, jak gdyby ten stan nigdy nie miał miejsca wcześniej.

      Usuń
  2. Poczułaś cały swój ból, całą krzywdę,samotność, albo przynajmniej zbliżyłaś się mocno do tego.
    Nie uciekaj przed tym tym razem, ZATRZYMAJ SIĘ choćby nie wiem jak bolało. To cię nie zabije...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie... to już nie jest ten etap. Etap rozpamiętywania. To już było. Nie ma potrzeby do tego na nowo wracać i przyglądać się co też to jest.

      Moim zadaniem teraz jest nierozpamiętywanie tego, tylko umiejętne kojenie się w stanie, który przecież już zawsze będzie powracał. Tak, tak właśnie myślę.

      Trzeba się wreszcie nauczyć się z tym żyć, a nie próbować się na siłę tego pozbyć. W przeciwnym razie spędziłabym na tej bezproduktywnej walce całe życie. Czas z tym skończyć.


      Usuń