środa, 4 stycznia 2012

Coś za coś

Moje małżeństwo było szczególnie nieudane. Wtedy jeszcze nie brałam leków i wszelkie trudności w moim związku mocno odreagowywałam na mężu.Był dla mnie tarczą, do której mogłam strzelać czym popadnie. Taki chłopiec do bicia. Biedny on. Biedna ja. Bardzo to było złe.

Nie wiedziałam jak wybrnąć z tego koszmaru. Kiedy to dzisiaj analizuję, wygląda na to, że wkręciłam się w małżeństwo będąc w lekkiej psychozie a potem zasady, którymi zaczęłam kierować się w życiu nie pozwalały na rozwód. No chyba że doszłoby do zdrady. Ale zdrady nie było. To jeszcze bardziej pogrążyło mnie w jakimś szale rozpaczy. Nie miałam pomysłu jak rozwiązać ten problem. Nie bardzo też byłam otwarta na rady.

Szanować męża, takiego męża?, he - to chyba jakiś żart - myślałam. A seks? Jaki seks, a fe! Strasznie go znienawidziłam. Za to, między innymi, że był moim przekleństwem, że byłam na niego już skazana. Tak wtedy myślałam.

Konflikt wynikający z przekonań religijnych oraz nieumiejętność konstruktywnego rozwiązania tego problemu, doprowadził mnie do silnej psychozy.

Nie jadłam, nie spałam, stałam się bardzo pobudzona. Wychudłam jak anorektyk. Ludzie zwracali mi uwagę, że coś nie tak, ale ja wiedziałam swoje i nie chciałam nikogo słuchać.

Rozmawiali ze mną moi współwyznawcy i próbowali pomóc. Na nich też się wypięłam. Powiedziałam wtedy, że nie interesuje mnie to co mają do powiedzenia. Że teraz już nie mam żadnych zasad, i nie wierzę w jakiegoś tam Boga. Poprosiłam o wykluczenie mnie z mojej społeczności religijnej. Moi współwyznawcy nie mieli pojęcia, co mi się stało. Nie wiedzieli, że to choroba, ja także. Odeszłam.

Wreszcie z wielkim hukiem wyprowadziłam się od męża, do koleżanki, o której pisałam w poprzednim wpisie. W mgnieniu oka poznałam jakiegoś młodego chłopaka i przespałam się z nim. Pieprzyć zasady!- powtarzałam sobie.

Wreszcie moja lekarka i terapeuta zauważyli co się dzieje i zainterweniowali dość ostro. Dostałam przeciwpsychotyki po raz pierwszy wówczas.

Po kilku miesiącach ocknęłam się z psychozy. Nie mogłam uwierzyć co się stało z moim życiem. Nie miałam ani jednej bliskiej osoby. Przez następne półtora roku próbowałam odbudować co zniszczyłam. Rozwiodłam się z mężem i to dało mi najwięcej spokoju. Niektórych rzeczy nie dało się cofnąć, ale moją więź z Bogiem naprawiłam co najważniejsze. Znów poczułam, że życie ma jakąś wartość. Znów miałam zasady, które nadawały mojemu życiu kierunek i sens.
Zostałam na nowo przyłączona do mojej społeczności. Było szczere powitanie, uściski, radość i łzy.

A ja płakałam chyba najbardziej. To chyba były łzy zwycięstwa i ogromnej ulgi. Pomyślałam sobie wtedy. Udało się! Boże, udało się. I wiecie co się stało? Wtedy zbzikowałam i wylądowałam na trzy miesiące w szpitalu. O tym też pisałam wcześniej. Tak bardzo mnie wyeksploatowała mordercza praca, którą wykonałam by naprawić to co zniszczyłam.

Od tamtego czasu nie byłam w żadnym związku. To mój wybór. Bardzo się boję, że jeśli z kimś się zwiążę to wszystko się powtórzy, bo ja na dłuższą metę nie potrafię z kimś być. Nie szanuję mężczyzn. Wyniosłam to z domu.

Samotne życie to cena jaką płacę za spokój psychiczny. I niech tak zostanie.
Zawsze jest coś za coś.

5 komentarzy:

  1. Czytam Cię jak otwartą ksiażkę. Codziennie czekam na nowy rozdział. Piszesz tak pięknie...

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję. Piszę to co czuję danego dnia. Niekiedy wspomnienia stają się tak wyraziste, że próbuję je odtworzyć. Pozdrawiam Cię serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja tez tutaj zagladam z zainteresowaniem. Czesto bol i zagubienie o którym piszesz jest tak podobne do mojego. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie wiem, do jakiej wspólnoty należysz, ale czy nigdy jej członkowie nie dawali Ci odczuć, że Twoje problemy mają jakieś duchowe podłoże? Ze to Twoja wina, bo się nie modlisz itp.? Że Bog a nie psychoterapia jest lekarstwem? Pytam, bo sama to przechodziłam i jakoś wiara w Boga stała się problematyczna. W końcu dałam sobie z nią spokój. Niczego to w moim życiu nie poprawiało, a raczej komplikowało.

    OdpowiedzUsuń
  5. Na szczęście ja tak nie mam. Jestem wręcz zachęcana do korzystania z pomocy medycznej, otrzymując przy tym wsparcie duchowe.

    Ale rozumiem o czym piszesz. W szpitalach psychiatrycznych spotykałam osoby, którym bliscy, lub ich duchowni indukowali chorobę, poprzez takie fanatyczne gadki właśnie.

    OdpowiedzUsuń