czwartek, 5 stycznia 2012

Kołowrót

Diety dzień piąty. Jedzenie nie jest złe. Właściwie mogę przebierać w wielu produktach, tylko waga ograniczona. Wieczorami pichcę. Ważę wszystko, odmierzam, pakuję w pojemniki. Noszę do pracy. To całkiem dobrze mi służy, bo wieczorami nie leżę tempo przed tv, tylko latam po kuchni. Mam zajęcie. Nie czuję takiej pustki.

We wtorek na siłowni robiłam nowy trening. Trener robił ze mną każde ćwiczenie. Objaśniał, które mięśnie pracują. Pokazywał jak je rozciągać. Tym razem nie gadał tyle. Po treningu czekała mnie nagroda. Mogłam zjeść kolację uzupełnioną o węglowodany. Pychota. Normalnie mogę jeść je tylko na śniadanie a przez resztę dnia już nic. Wyjątkiem są dni treningowe, wtedy po ćwiczeniach muszę dostarczyć organizmowi węglowodanów, tak mówi mój trener-dietetyk.

Wczoraj wieczorem poczułam jakieś takie zmęczenie chyba. Trochę irytację, trochę smutek. W środy mamy nasze zebrania religijne. Poszłam ale nie byłam obecna. Nie słuchałam punktów, nie odszukiwałam wersetów w biblii. Po zebraniu zmyłam się szybko nie zagadując do nikogo.

Po 21szej zostałam z tym jakimś dyskomfortem psychicznym sama. Próbowałam myśleć co mi jest. Chyba chodzi o wyjazd w rodzinne strony. Jutro z rana wyjeżdżam. Trochę denerwuję się tym, ale tym razem nie chcę już siedzieć w domu. Wiem, że gdy tam zajadę wszystko będzie dobrze, byle by nie być zbyt długo. To ważne.

Przed chwilą odebrałam telefon od potencjalnego klienta. W pewnym momencie człowiek pod czas rozmowy doprowadził mnie w jednej chwili do wściekłości. Chyba nie zachowałam się najlepiej. Jestem już zmanierowana latami pracy i poprosiłam człowieka, żeby zadzwonił w poniedziałek, kiedy będzie koleżanka, bo dzisiaj nie jestem mu w stanie pomóc. Facet, zaraz wyskoczył z tekstem, że równie dobrze to my możemy zadzwonić. Że on może skorzystać z innej oferty, że co to za dbałość o klienta idt. Wiecie, raczej bywam miła dla ludzi, ale nie lubię pewnego typu zachowań. Poczułam jak zalewa mnie fala wściekłości. Zapanowałam nad nią i powiedziałam grzecznie do słuchawki: "Proszę pana, mam taką prośbę, proszę zadzwonić w poniedziałek". "A więc stanęło w punkcie wyjścia?" - wyrzekł ów człowiek. Nie odpowiedziałam. Pożegnał się zatem i ja się pożegnałam - grzecznie. Po czym po odłożeniu słuchawki omal nie się nie poryczałam.

Wiecie co myślę? Telefon jak telefon, klient jak klient, ale coś mi się zdaję, że coś we mnie pęka. Znów mój perfekcjonizm daje mi w kość i czuję, że kłóci się z potrzebą odpuszczenia sobie trochę.

Muszę się sobą zaopiekować. Przecież ja wcale nie konfrontuję się z emocjami.
Kręcę się w kółko. Piszę o tym wszystkim, tu na blogu, ale czy ja coś czuję? Wciąż w głowie słyszę: "muszę być silna", "nie mogę się poddać","muszę iść do przodu", "muszę wytrzymać", muszę...

Poczułam teraz zmęczenie. A co jest pod nim? Nie wiem... na prawdę nie wiem.
Smutek, strata, tęsknota, poczucie odrzucenia. To chyba rozstanie z terapeutą się za mną cięgnie. Chyba przed tymi uczuciami tak zgrabnie uciekam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz