wtorek, 27 marca 2012

Podnoszę się z kolan

Nie wiem co napisać. Mam nadzieję, że kryzys już za mną. Owszem nadal mną chwieje, ale chyba już jest spokojniej, pod kontrolą bardziej.

Rzeczywiście, trochę tych pieniędzy poszło. Ale tak patrzę po ciuchach i widzę, że poczyniłam dobre zakupy. W kwietniu będę miała większy zastrzyk gotówki i właściwie planowałam kupić trochę ubrań, tak by zadbać o siebie. Patrzę w lustro na kobietę, nie dziewczynę. Podobam się sobie. Zwłaszcza, gdy buzia nie jest już spuchnięta od prowokowania wymiotów. Jest dobrze. Wczoraj kupiłam sobie internet na kartę, tak by mieć dostęp do sieci w domu. Kupię jeszcze laptop i jeśli rzeczywiście stanę na nogi, postaram się część czasu spożytkować na pracę dodatkową.

W niedzielę spotkałam się rano z moją znajomą, która jest bardzo dobrą i dojrzałą terapeutką. Porozmawiałyśmy sobie troszkę o tym co się ze mną dzieje. Opowiedziałam jej, że jednak nie będę chodziła do tamtego znajomego na sesje. Nie czuję go i on chyba też mnie nie. G. - ta terapeutka, powiedziała, że być może to nie najlepszy moment na zmiany, gdy we mnie wciąż żywy jest mój prawdziwy terapeuta. Powiedziała, że na ostatniej konferencji miała okazję poznać mojego Pana M. Obserwowała jak prowadził jeden z wykładów. Pomyślała wtedy, że byłam w naprawdę bardzo dobrych rękach. Zaczęła mówić o cechach jakie w nim zauważyła a ja się poryczałam, bo poczułam jak bardzo mi go brakuje.

Wieczorem spotkałam się z dwiema znajomymi, które poprosiłam, o rozmowę. Ten pomysł był jak na mnie dość nowatorski. Postrzegam je jako dojrzałe, rozsądne, stonowane kobiety. Pomyślałam, że poproszę je by zechciały się czasem spotkać na kawę, czy spacer. Powiedziałam im, że potrzebuję mieć się do kogoś odezwać, gdy to wszystko tak spada mi na głowę a ja wpadam w wir impulsów, które zaczynają rządzić moim życiem.

Podczas tej rozmowy zadawały mi trochę pytań na czym polega moja choroba, ale ja głównie chciałam zwrócić uwagę na tę moją zdrową część, która nie ma być przez co stymulowana, bo wciąż się wikłam w jakąś patologię. Powiedziałam, że tęsknię za tym by być traktowana po partnersku i zapewniam, że potrafię być partnerem w rozmowie.

Teraz gdy to piszę, jest to już bardziej uporządkowane, ale kiedy usiłowałam im to wszystko powiedzieć w mojej głowie panował kompletny chaos. Na szczęście one zadawały dużo pytań, by dobrze zrozumieć co chcę im przekazać. Właściwie to zaczęłam od tego, że od jakiegoś czasu im się przyglądam (to są moje współwyznawczynie) i bardzo sobie cenię ich podejście do życia. Że czuję się bardzo samotna, ale w związku z tym, że przez wiele lat byłam mocno związana z moim terapeutą a wcześniej nie miałam umiejętności nawiązywania zdrowych relacji, to dzisiaj nie wiem co powinnam zrobić by zbliżyć się do innych. I gdyby mi zechciały pomóc i czasem poświęcić chwilę, choćby taką, kiedy ja mogłabym być pomocna im, byłabym bardzo wdzięczna.

Powiedziały, że jestem bardzo odważna, że mało kto ma odwagę przyznać się do czegoś takiego. Że one też zauważyły, że dzisiaj wszyscy stali się mocno hermetyczni, podczas, gdy trzeba się wspierać. Jedna z nich powiedziała, że ona chciałaby się nauczyć tak jak ja prosić o pomoc. Że to bardzo ważna umiejętność, ponieważ dzisiaj wszyscy jesteśmy przygniatani różnymi trudnościami i czasem nie zauważamy, że komuś z boku dzieje się krzywda. A tak razem może byłoby raźnej.

Zaczęły się otwierać i opowiadać o swoich różnych bolączkach a ja z uwagą słuchałam i cieszyłam się, że są gotowe podzielić się ze mną kawałkiem swojego życia.

Ustaliłyśmy, że będziemy się tak spotykać co jakiś czas. W sobotę jadę do jednej z nich na działkę. Umówiłyśmy się też na piątkowe spacery w z kijkami trekingowymi.
Na koniec wyściskałyśmy się serdecznie. I dziękowałyśmy sobie za tę rozmowę i spotkanie.

Wracałam do domu, do końca nie rozumiejąc co się stało. Chwilami czułam, że o to właśnie zdradzam mojego terapeutę wpuszczając do swojego życia innych ludzi. Jakiś ból ściskał moje serce. Pomyślałam sobie, że to spotkanie było dla mnie bardzo trudne. Najchętniej uciekłabym do gabinetu Pana M. i tam zaszyła się na kolejne lata.

Wieczorem leżąc w łóżku zaczęłam odczuwać ogromny smutek. To właśnie on czaił się przez te ostatnie tygodnie pod moim maniakalnym zachowaniem. Wybuchłam płaczem. Wyłam. Czułam jak mój terapeuta odchodzi. Napisałam do G. sms, na co ona odpisała, że mój Pan M. tak naprawdę nigdy nie odejdzie, że na zawsze pozostanie częścią mnie, mnie, którą stworzył...

Zasypiałam z jakąś taką ulgą, że być może coś zrozumiałam.
Chyba podnoszę się z manii. Straty są niewielkie w porównaniu do tego co zwykłam robić wcześniej. Może następnym razem pójdzie mi jeszcze lepiej :)

7 komentarzy:

  1. Podoba mi się twój sposób myślenia. Nie było tak źle a następnym razem może być jeszcze lepiej. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Perfekcyjna, ja widzę niezły kawałek cięzkiej pracy Twojej, aby otaczać się ludźmi którzy są gotowi wspierać Cię w Twoich wysiłkach.
    Zazdroszcze trekkingowych piątków!
    Pamietaj, że jesteś pełnowartościową, dorosłą osobą, nawet gdy zwracasz się do kogoś o wsparcie, nie musisz się umniejszać i tłumaczyć z tego jaka jesteś. Masz wszelkie prawa do poczucia wartości i takiego partnerstwa w relacjach o jakim piszesz. Pozdrawiam Cię mocno, komenatrz wyszedł jakiś taki mentorski a zupełnie nie miałam tego na myśli. Raczej jak zwykle podziwiam Twoją wytrwałość. I upór. Masz siłę, no masz. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem już sama czy to jakaś praca, jestem bardzo zmęczona:(

      Usuń
  3. Hej. Wpadam tu od czasu do czasu, nie jestem pewna czy komentowałam kiedykolwiek. Ale teraz jest na to odpowiednia pora, bo ten post zrobił na mnie duże wrażenie. A raczej to, co zrobiłaś. Wiesz, czasami w głowie tworzę sobie takie właśnie scenariusze, że proszę kogoś o rozmowę, przyznaję, że jest mi ciężko i proszę o wsparcie. Nie zliczę momentów, kiedy kogoś w ten sposób potrzebowałam, a nie odważyłam się prosić o rozmowę. Bałam się odrzucenia. A to jest, cholera, takie ważne móc się oprzeć na drugim człowieku w trudnych chwilach...Widać, że otwartość czasami procentuje :) Szczególnie cenne jest, gdy osoba, której zawierzamy swoje "bolączki" sama też odsłoni przed nami kawałek swojego, nieidealnego świata. Otwartość rodzi otwartość...Wprawdzie nie zawsze, ale chyba warto czasem zaryzykować.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, cieszę się, że znalazłaś tu coś dla siebie. Mi dzisiaj trochę głupio, że z nimi rozmawiałam. Ale rozumiem, że jeszcze przez jakiś czas będę się wahać.

      Usuń
  4. Trafiłem tu zupełnie przypadkiem. Jak dla mnie bardzo mocne to wszystko.
    I sam zaczynam widzieć u siebie duże podebieństwo. Najbardziej ta chwiejność emocjonalna. Podziwiam Cię, że potrafisz tak normalnie, otwarcie o tym pisać. Do dziś nie zdawałem sobie sprawy, że niestabilność emocjonalna, jest chorobą. Dla mnie do tej pory była to jakaś cecha charakteru......
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem czy to choroba, ale na pewno swojego rodzaju zaburzenie. Zwłaszcza, gdy utrzymuje się przez długi czas. Jeśli czujesz, że męczysz się ze swoimi emocjami wybierz się na konsultacje do psychologa. Opowiedz mu jak u Ciebie się rzeczy mają a on się niech wypowie czy jakoś tak.

      Usuń