niedziela, 4 marca 2012

Na zakręcie

Dotrwałam do czwartku do 12stej i się posypałam. Kiedy już wszystko najgorsze w pracy było już za nami, zwyczajnie rozjechałam się i musiałam opuścić miejsce pracy, a tu akurat najważniejsze dla nas dni. Najważniejsze dni naszego zespołu. Trudno. Nie dałam rady. Stres mnie zżarł. Wróciłam do domu będąc bardzo chora z przeziębienia a tu jednocześnie dostałam silnego ataku bulimii. Ataków miałam tego dnia kilka. Niemal nieprzytomna jadłam i prowokowałam wymioty, aż zupełnie opadłam z sił. Do pracy już nie wróciłam a powinnam być do dzisiaj.

Przeziębienie jakoś przeszło ale bulimia... no cóż, tu pojawił się duży problem. Nie mogę nad nią zapanować. W zeszłym tygodniu pożyczyłam też trochę pieniędzy i nakupowałam sobie ubrań za 1500 zł. Dla mnie to dużo. Starałam się jakoś to wszystko odreagować tak by nie wyrządzić sobie ani nikomu innemu żadnej krzywdy.

Niestety nie pomogło zbytnio. Doszło przeziębienie, doszła bulimia a wczoraj mój umysł zaczął szwankować na tyle mocno, że pojechałam na izbę przyjęć.

Na izbie starłam się z lekarzem dyżurnym. Facet na wejściu spytał mnie czy mam skierowanie. Powiedziałam, że nie mam, że potrzebuję konsultacji. A on na to, że on tu jest od tego, żeby przyjmować do szpitala a nie konsultować. Na co ja wparowałam do gabinetu i powiedziałam, że ok, ale najpierw niech posłucha co mam do powiedzenia.

Mówię mu, że jestem bordreljanem ze stanami psychotycznymi, a on na to, że phi, że co to właściwe znaczy, że borderlajn, że teraz to wszyscy takie etykietki mają. Na co ja do niego, że nie przyszłam do niego po to by mnie teraz diagnozował, tylko po to by ocenił mój obecny stan. Równie dobrze, możemy przyjąć, że mam grypę.

Na co on, że spokojnie, żebym nie dramatyzowała. Na co ja, że on też by dramatyzował, jakby żył w ciągłej obawie przed tym, że któregoś dnia może odejść od zmysłów i wylądować w zasyfiałym psychiatryku. I że się go pytam, czy jego zdaniem jestem w stanie psychozy, lub grozi mi takowa. Na co on, że nie, że naprawdę jego zdaniem nie jest najgorzej, bo mam duży kontakt ze sobą. Pytam, czy pernazynę mogę zwiększyć. No to zwiększył mi do trzystu na dobę. Coś tam jeszcze pogadał. Napisał w karcie, że jestem drażliwa, ale ogólnie ok. Facet na koniec miło się do mnie uśmiechnął a ja odwzajemniłam uśmiech.

No i troszkę ochłonęłam po tej wizycie. Trochę jakby mi się zrobiło lepiej. Grunt to mieć świadomość, że jak wali się świat to wiem gdzie się udać.

Jutro planuję iść do rodzinnego po zwolnienie, a jak ogólny nie da to do swojej psychiatry. Zamierzam spakować kilka ciuchów i wynoszę się na tydzień do moich sióstr. Tam posiedzę z dzieciakami, pożyję ich zupełnie innym niż moje życiem i mam nadzieję odetchnę nieco.

A i moja współlokatorka znów się wczoraj pocięła. Odbiło jej. Wyjęłam przy mnie nóż i chlasnęła trzy razy w te same miejsca sprzed tygodnia. Polała się krew. A ja... ja kompletnie zdębiałam. Dzisiaj spotkałam się z zaprzyjaźnioną terapeutką. Opowiedziałam jej wszystko. Najgorsze, że moja współlokatorka nie chce niczyjej pomocy. Nawet nie chce rozmawiać o tym co się dzieje, a ja chcąc nie chcąc jestem świadkiem tego wszystkiego. Mój dom przestał już być bezpiecznym azylem.

Dzisiaj rano powiedziałam jej, że albo coś zmieniamy, albo któraś z nas musi się wyprowadzić.

2 komentarze:

  1. wow. Jesteś bardzo silna. Potrafiłaś zadbać o siebie i iść do szpitala i powalczyć. Bardzo dużo zrobiłaś dla siebie.
    Z tą lokatorką, to sytuacja koszmarna.
    Musi być Ci z nią bardzo trudno.
    Ja bym była na nią wściekła, że odbiera mi azyl i robi coś takiego na moich oczach.
    Wyjazd do siostry pewnie będzie odpoczynkiem?
    Pozdrawiam Cię mocno i podziwiam za wysiłek jaki wkładasz w walkę o siebie. Mar

    OdpowiedzUsuń