wtorek, 13 marca 2012

Wieczór

Nie chciałam wracać po pracy do domu. Bałam się. Pomyślałam sobie, że skoro ten poniedziałkowy dzień zaczęłam zupełnie inaczej, że poszłam na tę konsultację, potem na kawę, aż wreszcie do pracy, gdzie okazało się nie czekała na mnie lawina spraw do załatwienia na już, że mogę go pociągnąć dalej jakoś inaczej.

Dzień był spokojny, mogłam na spokojnie się poprzyglądać sprawom. Na szczęście nie miałam takiej bulimii jak zwykłam miewać wcześniej, że musiałam wychodzić z pracy by się objeść i zwymiotować w jakiejś publicznej toalecie. Brrr.. Kto wie, może jeszcze to mnie czeka.

Dzień upływał w miarę łagodnie z lekką nutką ekscytacji związanej rozpoczęciem terapii, napięcia wynikającego z niepewności o wieczór, i lekkiej paniki, która w mojej głowie szukała rozwiązania na wieczór. Na zapewne samotny wieczór.

Napisałam współlokatorce - choć długo się nad tym zastanawiałam, ponieważ zmęczenie fizyczne i psychiczne dawało znać o sobie dość uporczywie - a zatem napisałam jej, że skoro miała dziś na rano do pracy to może wyszyłybyśmy gdzieś wieczorem. Właściwie napisałam to ze zwykłej desperacji. Nie sądziłam, że jestem w stanie wykrzesać z siebie energię na wyjście gdzieś, nie wspominając już o rozmowach i alkoholu.

Poczekałam aż wszyscy wyszli z firmy. Posiedziałam sobie jeszcze troszkę i wyjechałam tak by zdążyć na czas w umówione miejsce. Współlokatorka - nazwijmy ją "A." trochę się spóźniała. Nie toleruję spóźnialstwa, ale tu prócz lekkiej irytacji, machnełam ręką i siedziałam na peronie metra czekając. Zaproponowałam lokal parę stacji metra od naszego domu. Dzięki temu miałam poczucie, że jesteśmy blisko. Zaproponowałam także to miejsce ze względu na mojego byłego chłopaka, który mieszkał w bloku obok lokalu, kojarzył mi się z jakimś spokojem, z terapią, bo poznaliśmy się na grupie terapeutycznej. Kolejną rzeczą, na którą zwróciłby uwagę mój analityk, gdybym mu to opowiadała, był stosunkowo bliski szpital psychiatryczny, w którym odbywały się wszystkie moje hospitalizacje. Chyba właśnie te na pozór drobne szczegóły osadziły mnie w jakimś wewnętrznym poczuciu bezpieczeństwa. Kiedy A. przyjechała, byłam gotowa zmierzyć się z tym wieczorem.

Weszłyśmy do pubu. Studencki klimat, przezabawny barman i duży wybór piwa.
Wybrałam sale dla palących. Miałam jeszcze kilka papierosów do wypalenia, nie byłam w stanie ich wyrzucić. Zamówiłyśmy sobie po butelce jakiegoś mazurskiego "świeżego" i usiadłyśmy na wygodnej sofie. W środku panował miły półmrok. Muzyka była ok. To jeszcze bardziej nastroiło mnie pozytywnie. W sumie nawet nie wiem jak i kiedy ale odprężyłam się zupełnie. Poczułam się jak za dawnych lat. Siedziałam w dzinsowych podartych spodniach, t-shircie z misiem i bluzie z kapturem. Obok, przy stolikach siedzieli młodzi ludzie, nie jakieś zrobione lalunie i lansujący się gogusie. Piłam to piwo, paliłam papierosa, który jak małolacie, dodawał mi animuszu :) i podrygiwałam w rytm muzyki.

Rozmawiałyśmy o wszystkim co się u nas wydarzyło w ostatnim tygodniu, kiedy mnie nie było. Przeprosiłam ze niedzielny eksces, A. powiedziała, że ok, tylko, że się bardzo wystraszyła i nie wiedziała co robić. Potem gadałyśmy właściwie o wszystkim. Opowiadałyśmy sobie jakie głupie rzeczy kiedyś zrobiłyśmy. Obmyśliłyśmy plan jak wyciągnąć z bagna przyjaciółkę A. Rozmawiałyśmy o więzi z naszymi rodzinami i o chłopaku, ze stolika obok, który z zainteresowaniem przyglądał się A. na co jak małolaty reagowałyśmy skrywanymi uśmiechami :)

Około dwunastej podjęłyśmy ważną decyzję. Jedziemy na kebaba do centrum. Już na dobre rozbawione w metrze peplałyśmy na głos. Poszłyśmy na kebaba 24h i tam kupiłyśmy sobie jeszcze po piwie. No dobra, ja już nie dałam rady, oprócz kebaba, kupiłam słodkie ciasteczko i herbatę. Czułam, że muszę jakoś spacyfikować już zbyt silne działanie alkoholu.

W kebabie leciało jakieś fajne radio, więc śpiewałyśmy piosenki. Nagle spojrzałyśmy na zegarek i uświadomiłyśmy sobie, że jest już po drugiej. Nocne odjeżdżają co pół godziny. Szybko zerwałyśmy się i goniłyśmy na centralny. W ostatniej chwili dopadłyśmy drzwi i autobus ruszył. Byłyśmy przeszczęśliwe, czego nie omieszkałyśmy okazać pozostałym towarzyszom podróży. Śmiałyśmy się, trajkotałyśmy od czasu próbując zlokalizować, miejsce, w którym już jesteśmy.

Jakimś cudem w porę zorientowałyśmy się, że autobus zatrzymał się na naszym przystanku. Wyskoczyłyśmy i biegłyśmy w kierunku domu. Pod blokiem zatrzymałam się i krzyczałam na głos do moich kotów. Potem wbiegłyśmy na klatkę i próbując się na przemian głośno uciszać, żeby nie usłyszeli nas sądziedzi, chichotałyśmy jak dzieciaki, które właśnie zrobiły komuś kawał i uciekają z miejsca przestępstwa.

Wpadłyśmy do domu. Była 2:40. Zaklepałam łazienkę, zmyłam makijaż, wskoczyłam w pizamę i już leżałam w łóżku. Obudziłam się o 5:50. Czas wstawać. Spojrzałam myślami wstecz i uśmiechnęłam się do siebie. Pomyślałam sobie, że to był naprawdę fajny wieczór. Taki "wolny od zgryzot i pocieszeń" - jak pisałam poetka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz