piątek, 30 listopada 2012

Chwieję się

No dobra. Nie dbam o siebie. Wczoraj już prawie stanęłam na nogi. A wieczorem zrobiłam sobie kuku. Na dodatek rano obudził mnie stos lądujących na mnie pudełek plus mój tonowy kot, który spadł centralnie na moją klatkę piersiową. Wykrzyknęłam histerycznie: "Czesiek Kurwa!" i pobiegłam za nim do kuchni i uderzyłam go w głowę. Chyba pierwszy raz w życiu uderzyłam mojego kota. Nie jest dobrze.

Muszę to wszystko jakoś przetrwać, muszę. Jestem już w takim stanie, że zwróciłam się o pomoc do moich sióstr. Napisałam im pełen rozpaczy sms.

Co się ze mną dzieje do cholery?! Co to za pierdolona chwiejność?

Jak mogłam wyrządzić sobie tyle krzywdy. Jak mogłam do tego doprowadzić? Co ja zrobiłam... co ja najlepszego zrobiłam....

Siedzę i wyję... nie ma nic, co koi. Nie ma nic...


2 komentarze:

  1. Biorąc pod uwagę archiwum bloga, czy nie powinnaś być w jakimś ośrodku leczniczym (nie wiem jak to się nazywa, a nie chciałam napisać "zakładzie zamkniętym")? Nie, nie jestem sfrustrowanym trollem, pytając o to nie czuję złości..-bardziej troskę i może trochę ciekawość, bo co jeszcze musi się stać by zechcieli Cię tam wziąć i pomóc Ci i leczyć Cię. Może się nie znam, może nasza służba zdrowia jest jeszcze gorsza niż mówią, ale zastanawiam się czy w takich przypadkach też człowieka zostawiają samemu sobie.. a może to Twoja decyzja i jeśli tak to .. dlaczego jej jeszcze nie podjęłaś?
    Bywam tu, ale piszę jako anonimowa, bo nie lubię blogowych fal.. a temat jest trudny.

    OdpowiedzUsuń
  2. bodajże na sobieskiego w wawie jest taki oddzial (?) Bo w krakowie na pewno, ale Tobie chyba blizej do wawy?
    Niegłupie.
    Bo skoro leki nie stabilizuja, terapii raz na tydzień nie chcesz/nie umiesz przyjac, to moze ten oddzial jakims wyjsciem mogłby byc?

    Ja tego nie ogarniam.
    Dostalam diagnoze ponad 4 lata temu.
    Wtedy zrozumialam co rzadzilo moim zyciem, skad sie to wszystko bralo itd. I zaczelam walke. O kazdy dzien, o kazda emocje. Wypruwalam sobie doslownie zyly na kazdej sesji, w ciagu tygodnia przemielalam, pracowalam glowa, myslalam, pisalam. Robilam wszystko zeby wyjsc z tego syfu.
    Bylam tak zdeterminowana jakby to byla sprawa zycia i smierci, bo w sumie byla...
    I tak sobie mysle, jak to jest, ze Ciebie cos "trzyma" w chorobie. Nie wiem czym to jest, ale Tobie najwidoczniej jest tak dobrze-zwracasz na siebie uwage/samobiczujesz sie/lubisz cierpiec/chcesz byc zaopiekowana czy jaki grzyb?
    Mowisz jak Ci zle, ale co robisz aby to zmienic? Mam na mysli leczenie, terapie dla siebie, walke o siebie a nie udowadnianie znowu komus czegos czy chec bycia podlegla, malutka, biedna dziewczynka, ktora ktos sie "musi" zajac. czy kolejne litry alko i paczki fajek, napady zarcia...

    Z tego naprawde da sie wyjsc.
    A zycie naprawde moze byc mile.
    Wiem, ze pewnie trudno Ci w to dzis uwierzyc.
    Tylko trzeba pracowac. W bolu, trudzie, ale nagroda jest warta tego znoju.

    trzymam kciuki.
    p.



    OdpowiedzUsuń