sobota, 24 listopada 2012

Rzecz o relacjach międzyludzkich

No dobra, sesja za tydzień ale już mogę zacząć pracować sama wiedząc, że to co wymyślę będę mogła skonfrontować z terapeutką.

Moje spostrzeżenia są następujące. Otóż zauważyłam, że po wczorajszej sesji wyhamowałam natychmiast jeśli chodzi o moje intensywne w ostatnim czasie relacje z ludźmi.

Tylko P. poprosiłam o spotkanie. Jego chciałabym póki co "zachować" i sprawdzić jak go odbieram teraz, gdy tak blisko jest mój terapeuta.

Resztę określiłam mianem substytutów i atrap, które wynikły z potrzeby wypełnienia pustki po Panu M. Wczoraj Pan M. wrócił do mojego życia. Przywołałam sporo emocji z nim związanych.

Znów czuję jak szaleńczo go kocham i pragnę. Jak bardzo chciałabym mieć go blisko. To mój mężczyzna. Facet, z którym dzieliłam życie przez długie lata. To mój mentor, to człowiek, którego ceniłam, z którym się liczyłam, który dzięki argumentacji jakiej używał w kontakcie ze mną miał na mnie przemożny wpływ.

Zatem czuję teraz tak. Otóż, w tej chwili "zamrażam" większość relacji, w które weszłam w ostatnim czasie. Postaram się je po drodze poddać analizie.

Sprawdzę, które są prawdziwie, które są tylko tymczasowe na tzw. zastępstwo. Będę to robić w oparciu o analizę i interpretację więzi z Panem M.

Co do samego Pana M. mam taką cichą nadzieję, że na zawsze pozostanie znaczącą postacią w moim życiu. Jednak wiem, że przede mną jeszcze sporo tych niewygodnych emocji z nim związanych.

Nie chciałabym go dyskredytować, ale będę to musiała zrobić na poziomie emocjonalnym, gdyż tego wymaga moja sytuacja. W mojej głowie na poziomie emocji ale też na poziomie rozumu istnieje przeświadczenie, że ja i mój terapeuta zdecydowanie byliśmy sobie bliscy. To już osnute sławą "serce do mnie" jak to artykułował mój terapeuta bardzo namieszało mi w głowie. Gdzieś w środku uwierzyłam, łudziłam się, że uczucia jakie do mnie żywi to właściwie początek do jeszcze większej zażyłości.

Czekałam na dzień, kiedy ja i on staniemy się sobie bliscy również na gruncie prywatnym. Mówiłam mu o tym i tłumaczyłam, że fantazja taka wynika z moich wcześniejszych doświadczeń życiowych.
Tak to już było, że znaczące postaci z mojego żucia, lekarze, którzy mnie leczyli, nauczyciele, szefowie, klienci zapraszali mnie do swojego życia prywatnego. Pan M. zgodził się z taką moją interpretacją, podkreślając jednocześnie, że część z tych osób przekroczyła pewne granice kontaktu, których przekraczać nie powinna. Przez to wszystko się rozmywało i burzyło panujący ład.

Pan M, zdecydowanie pozostanie w mojej pamięci kimś, kto nigdy nie przekroczył moich granic a także nie pozwolił bym ja wtargnęła na jego obszar. Stał na straży naturalnego porządku. Przez większość pracy w terapii na różne sposoby próbowałam sforsować tę barykadę z czasem skupiając się już tylko i wyłącznie na tym. Na różne sposoby próbowałam się przypodobać Panu M.
Wchodziłam w role błyskotliwej pacjentki, uroczej kobietki, koleżanki po fachu. To jednak nie zadziałało a Pan M. natychmiast wyłapywał moje rozgrywanie i boleśnie je przede mną obnażał.

Właściwie większość czasu i energii w mojej terapii poświęciłam na "uwodzenie" mojego terapeuty.
Tak bardzo chciałam mieć go blisko w moim życiu. Tak bardziej osobiście, intymnie. Byłam szalenie ciekawa jego prywatności. Chciałam mieć go przy sobie na własność, karmić się nim, uczyć się od niego, czerpać z niego. Wydawał mi się tak interesującym człowiekiem, że gdzieś mniej lub bardziej świadomie postawiłam sobie za cel przedarcie się do jego świata.

To się nigdy nie udało. I to chyba niezgoda na to czyni mnie tak od niego zależną. To jest spory materiał do przepracowania.

Muszę zrozumieć i poczuć, że to ma sens, gdy ludzie, których spotykamy w swoim życiu pozostają na swoim miejscu. Muszę zrozumieć, że inwazja na ich prywatność jest niekiedy ani wskazana ani dobra. Często dla obu stron.

Dobrze by było, żebym zrozumiała, że fakt iż ktoś nie wchodzi w bliską relację ze mną nie musi wypływać od razu z jakiejś negatywnej oceny mnie. Bo tak to już jakoś ze mną jest, że gdy ktoś stawia mi granicę to ja natychmiast słyszę "nie lubię Cię", "nie jesteś dla mnie atrakcyjna w żaden sposób", "jesteś beznadziejna" itd.

Warto by przedyskutować z terapeutką czym jest stawianie granic w takich przypadkach. Czemu to służy, co to mi daje, jakie korzyści z tego płyną dla mnie?

Tak, jestem szalenie inwazyjna, choć potrafię to także ukrywać. Jestem w stanie latami krążyć wokół mojej "ofiary" i czekać na taki moment, na taką chwilę jej "słabości", gdy będę mogła wreszcie sforsować dzielący nas mur.

Ja właściwie tak działam w moim życiu i tak jestem zorientowana na relacje z ludźmi. Wybieram sobie takie osoby w moim życiu, które w jakimś sensie są dla mnie niedostępne a jednocześnie na tyle atrakcyjne, że zaczynam odczuwać ogromną potrzebę zdobycia ich.

Warto by w tych rozważaniach pójść dalej i zastanowić się nad tym co właściwie dzieje się później z taką relacja właśnie. Ile z tych osób przetrwało w moim życiu do dziś? Garstka. Kilka.
Nie jestem zorientowana na budowanie więzi, jestem nastawiona na łowienie, polowanie, uwodzenie i porzucanie, ewentualnie prowokowanie porzucenia.

W ludziach interesuje mnie jedynie ich powierzchowność, ta tajemniczość, magia, mistycyzm, który w nich dostrzegam, gdy jeszcze nie są mi bliżej znani. Nie interesuje mnie ich czysto ludzka strona.

A przecież tacy właśnie jesteśmy, gdy już siebie zgłębimy nawzajem. Bardzo typowi i w pewnym sensie zwyczajni. Mało tego domyślam się, że ta zwyczajność, powszedniość właśnie może być całkiem atrakcyjna i stanowi podstawę do budowania prawdziwej więzi. 

No i teraz mogę sobie zadać pytanie, czy to przedzieranie się przez ludzką powierzchowność, ta cała historia z polowaniem na ludzi nie jest jedynie smutną namiastką bliskiej relacji, za którą tęsknie, a której przeraźliwie się boję ze względu na autentyczną bliskość?

I tu pojawia się temat lęku przed bliskością jak widać.

Dużo tego. Mam nadzieję, że uda mi się wykonać taką pracę, która pozwoli zrozumieć i poczuć jeszcze więcej, co poprawi jakość mojego życia i relacji, które podejmuję.

Dobranoc.










4 komentarze:

  1. Wow.
    Wow, wow, wow!!!!

    Niebywale mądrze.

    Wracaj do tego wpisu często.
    Sama będę wracała.

    Zapamiętam nade wszystko ów zdanie:

    "Muszę zrozumieć i poczuć, że to ma sens, gdy ludzie, których spotykamy w swoim życiu pozostają na swoim miejscu."

    Uderzyło mnie.

    Czapki z głów, Perfekto,
    tego się trzymaj, tu wracaj, nad tym pracuj.
    Kwintesencja relacji.

    Des

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Des :)

      Mnie też to uderzyło :) Trudno będzie się z tym rozprawić. Bo przecież moja zachłanność nie zna granic. Z drugiej strony zaś, poczułam jakąś ulgę, że nie muszę tak chorobliwie dążyć do kontaktu z tymi ludźmi. Że to dobrze, że pozostaną oni na swoim miejscu. Dobrze dla mnie. Bezpiecznie.

      Usuń
  2. "Nie chciałabym go dyskredytować, ale będę to musiała zrobić na poziomie emocjonalnym, gdyż tego wymaga moja sytuacja."

    Selekcja? - makabra!

    Życie to nie gra, strategia i słowa to nie są uczucia.

    Sama z siebie robisz marionetkę, zimne sznurki, zimna lalka i lodowaty wzrok pytającego z góry - zdyskredytować Cię na poziomie emocjonalnym troszkę?
    - za chwilę?
    - mocniej?
    - dychasz jeszcze?

    - no jak się masz, Ty na dole?

    Ja to widzę tak. Sam sobie to robisz.

    Mnie to boli.

    I odbieram to jak pogrzeb całej terapii z Panem M. Ciekawe czy to ja się mylę?

    Zrobisz wszystko tak jak zawsze - zamrozisz instrumentalnie; poprzestawiasz jak pionki
    i olejesz,
    żeby otrzepać ręce,
    strzepnąć spódniczkę i iść dalej

    a i na razie P. - jeszcze się przyda to niech żyje;

    Patrzę w osłupieniu na to - dobrze jeśli to ja mam zły dzień i nie mam racji.
    Ech.
    Trudno mi dziś było pisać szczerze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie to nie tak.

      Ludzie, o których mowa to specyficzna grupa osób, poznana niedawno na fali destrukcji, sztuczności, ucieczki do tu i teraz. Takich mam na myśli.

      Nie wypowiadam się tu o osobach, które w moim życiu są od dawna. Wciąż mam z nimi kontakt i wciąż jesteśmy dla siebie ze wzajemnością.

      Co do terapeuty, to oczywiste, że poza dobrymi uczuciami jakie do niego żywię, jest we mnie mnóstwo pretensji do niego, głównie tych przeniesieniowych.
      To o to mi chodzi, mówiąc o poziomie emocjonalnym, bo rozumowo zdaje sobie sprawę, że mój terapeuta postąpił ok.

      Zresztą nie wiem, czy chce mi się teraz tłumaczyć zawiłość tego wszystkiego.

      Co do P. nadal uważam, że to wartościowy człowiek i nie zamierzam póki co tracić z nim kontaktu, no chyba, że on zadecyduje inaczej.

      Pogrzeb terapii a dokładnie żałoba po niej to konieczność. To główny cel mojego obecnego powrotu do terapii.


      Usuń