sobota, 5 lipca 2014

Do Słyszącego

   Ostatnio jest we mnie tyle złości. Bardzo rzadko czuję złość. Nie umiem radzić sobie z tą emocją.
To znaczy na poziomie rozumu wiem, że jest potrzebna jak każda inna, która niczym kontrolka na desce rozdzielczej samochodu informuje mnie o moich potrzebach. Zaspokojonych bądź nie. A złość właśnie o tym mówi. O tym, że jakaś nasza potrzeba została nie zaspokojona.
Tylko złość jest czymś okropnie nieprzyjemnym. Wymaga ode mnie przeżywania jej  na zewnątrz, o ile na przykład strach, czy smutek potrafię już mieścić w sobie. Złość jest czymś tak ekspresyjnym, że wymaga oddania energii na zewnątrz. Uderzenia w ścianę, podniesienia tonu głosu, czy nawet krzyknięcia. Niekontrolowana złość może ranić, może uderzać, ale ja nie chcę nikogo ranić. A mam w sobie taki ładunek złości, który wygląda raczej na ten, który w jakiś sposób może wyrządzić komuś krzywdę. Boję się złości. Byłam wychowana w domu, w którym złość raniła, nawet do krwi. 
       Mój terapeuta bardzo często poruszał temat złości. Mówił do mnie: "A jak pani wybuchnie teraz tu w gabinecie, to myśli pani, że co się stanie?" Odpowiadałam, że nie wiem. Bałam się, że wtedy zwariuję, że oszaleję. Wtedy śmiał się i mówił, że mamy tuż obok szpital, więc spokojnie, nie mam co się martwić, będzie interweniował. Kiedy tak żartował, to powodował, że przestawałam się bać, że on tego nie udźwignie. Raczej wskazywał na to, że cokolwiek by to było, jego to nie przerazi. 
Robiliśmy, to znaczy on robił mnóstwo podchodów w związku z tym tłumieniem moim złości. Nic, nic. Nigdy mnie nic nie ruszyło. Okropność. Aż na koniec zachowałam się kompletnie niezrozumiale. Wrócił z urlopu, jak co roku, a ja zrobiłam awanturę. Myślę, że tak naprawdę mam niedokończoną tę rozmowę z nim.
Coś się zadziało, coś poszło nie tak. Chciałabym chyba tę złość w końcu przynieść mu do gabinetu, ale nie mam już takiej możliwości.
       Złość. Ja wiem o co ta złość. Wiem doskonale. Wiem, że odbiorca nie jest dostępny. Dlatego to takie trudne. Jest zapewne mnóstwo sposobów, by taką złość wyrazić. Mój terapeuta mawiał, że w myślach mogę nawet zabić człowieka, jeśli miałoby mi to pomóc. Czasem mnie przerażał swoimi pomysłami, ale wiem, że chciał w ten sposób pokazać, że rozumie, co to za ładunek emocjonalny.
Tak marginesie, miałam bardzo kiepski czas tydzień temu. Dostałam naprawdę silnego stanu depresyjnego. Wiem, że się przeforsowałam, ale bardzo mi na tym zależało, bym mogła sprawdzić dokąd sięgają moje granice pojemności. Ale wiecie, wtedy zrozumiałam, że bardzo się siebie takiej wstydzę, i że w tej sytuacji nie potrafię sięgnąć po pomoc, nauczona tym, że tylko ja potrafią radzić sobie z takim kalibrem smutku, a może raczej martwoty. 
       Może właśnie dziś dlatego o tym ta złość dzisiaj. O tym, że wciąż liczę tylko na siebie. Na siebie, albo na ludzi, którzy nie istnieją. 
Dlaczego nie mogę być tak na tyle dobra, by radzić sobie ze wszystkim sama? Właściwie, nie wiem też co się ze mną takiego stało, że wciąż muszę być tak niezależna? Kiedyś było nie do pomyślenia, bym była za cokolwiek w swoim życiu odpowiedzialna. Jak to się stało, że osiągnęłam taką skrajność i kiedy?
Po tym gdy wszystko się posypało, a depresję przeżyłam samotnie? Właściwie prócz dwóch osób nie było przy mnie wówczas nikogo. Wtedy chyba zrozumiałam, że moje przyjaciółki, moja rodzina także nie radzą sobie z taką mną. Dlatego pewnie pomyślałam, że to coś co mnie dyskredytuje w oczach innych ludzi.
Właściwie w większości wszyscy, których dotąd w życiu spotkałam, widzieli mnie każdą, ale nie skrajnie smutną. To właściwie rola, którą sama sobie napisałam. Klaun albo rozemocjonowana wariatka, ale nie otchłań rozpaczy. 
       A teraz stałam się dziwnie niezależna emocjonalnie. Przez to tworzę ogromny dystans w stosunku do innych osób. To czuć. Nawet ja to czuję. Nikogo nie potrzebuję.
Ta kobieta od doradztwa zawodowego powiedziała, że powinnam być bardziej wymagająca w stosunku do innych. Wymagać tam, gdzie są ku temu podstawy. Egzekwować, a nawet naciskać. Powiedziała, że bardzo dużo w życiu tracę przez to, że w relacjach z innymi głównie kieruję się empatią. 
Powiedziała, że to właśnie wymogi powodują, że ludzie coś lub kogoś bardziej cenią. Byłam zaskoczona tym stwierdzeniem. Właściwie nawet tego nie przemyślałam.
Jak można czegoś od kogoś wymagać? I czy ja nie wymagam? 
Może chodziło jej o to, że bardziej w życiu oczekuję, ale nie wymagam. Tak, chyba tak. Raczej gdzieś cicho w sobie czekam, oczekuję, ale w życiu nie przyszłoby mi do głowy, by wymagać. Choć ostatnio, coś takiego się stało. Tak, stało się. 
Ta pani Małgorzata od doradztwa wspomniała również, żebym nie była zaskoczona tym, że część bliskim mi rzekomo dotąd osób wycofa się z kontaktu. Wielu będzie to nie na rękę. Tak się stało. To prawda. Zresztą o tym moja złość dzisiaj. 
       Wiecie, muszę Wam się do czegoś przyznać. Mam dwie przyjaciółki, albo dwie dziewczyny, które uważam za przyjaciółki. To są bardzo stare znajomości.
Chodzi o to, że one utrzymują ze mną kontakt głównie sms-owy. To trwa od wielu lat. Nie widujemy się. Jeśli już to może raz na rok. Kiedyś mi to nie przeszkadzało, bo miałam terapeutę, który zastępował mi większość relacji, które są ważne w życiu. Ojciec, brat, matka, kumpel, przyjaciółka no i terapeuta.
Dlatego te sms-y przez długi czas wydawały mi się ok i były wystarczające. Od jakiegoś roku próbuję to zmienić i niestety uderzam głową w mur. Staram się zastępować pisanie dzwoniąc, ale wtedy okazuje się, że dziewczyny, jedna lub druga mają tylko chwilkę, albo, że są tak zmęczone, że ledwie zipią.
Kiedy próbuję wychodzić na przeciw, interesować się nimi, uczestniczyć w ich codzienności, również napotykam mur. Po napisaniu sms-a bardzo często dostaję odpowiedź nazajutrz. 
Jak myślicie, gdzie popełniłam błąd? Gdzie popełniam? A może to jest właśnie to, o czym mówiła Pani Małgorzata?
       Boję się zastanawiać nad takimi rzeczami. Boję się konfrontacji z tym, że zawiniłam, że coś robię źle. Nawiązałam za to wydaje mi się, dobry kontakt z rodziną. To znaczy, ja dzwonię do sióstr, a one nie...
Ojej... to raczej chyba jednak moja wina. Ale, gdy rozmawiam z nimi to temat dotyczy ich życia. Opowiadają mi o czymś, a ja słucham albo komentuję. Rzadko jestem pytana o to co u mnie, ale tak mi nawet jest wygodnie. Boję się, że to co musiałabym powiedzieć ich nie zadowoli, a tak przeważnie bywało.
Tak... popełniam gdzieś bardzo duży błąd. Zdecydowanie coś jest nie tak. Tworzę nieprawdziwe relacje. Celowo wchodzę w relacje, w których mogę podtrzymywać dystans, pozornie dopominając się o bliskość.
Albo... nie mam pojęcia... Może nie traktuję ludzi poważnie? A może siebie tak nie traktuję? I tu znów kwestia wymogu.

Może Wam coś przyjdzie do głowy?

P.S. Tak pomyślałam sobie teraz kończąc, że to właściwie chyba pierwszy raz kiedy próbuję być w kontakcie z moimi czytelnikami :) Dziwnie mi głupio. To jest chyba właśnie to. Wstyd, że tam nikogo nie ma, w sensie rzeczowego rozmówcy. Myślę, że nie traktuję ludzi poważnie, albo nie doceniam treści, które mogliby wnieść w moje życie. Tak, z pewnych mniej lub bardziej świadomych powodów nie doceniam.
Myślę, że to temat na kolejny wpis. Może mi pomożecie. Bardzo się tego boję, ale może znajdzie się ktoś chętny?








1 komentarz: