środa, 9 lipca 2014

Test nr 1

W połowie dnia, po kilku wykonanych telefonach do ZUS i Poczty Polskiej, byłam już w dość dobrej formie. Nic tak na mnie dobrze nie działa jak załatwianie rzeczy, o których inni mówią, że raczej są nie do załatwienia. I to właśnie w tym momencie pojawiła się drażliwość. Okazało się, że depresja nie jest wcale taka zła. Stan drażliwości przerósł mnie zdecydowanie. Nastrój uległ poprawie, ale w tym momencie z jakichś powodów postanowiłam myśleć o wszystkich tych niezałatwionych rzeczach, które wisiały nade mną niczym widmo zagłady. Zaczęłam oskarżać siebie, a także bardzo nieśmiało innych, o wszystko, zależnie od tego co przyszło mi do głowy. Właściwie zaczęło się od grajków, którzy zaczęli hałasować pod oknami. Potem wylałam kawę na mój zeszyt z notatkami i książkę z bajkami dla dzieci, którą kupiłam jako książkę dyżurną, dla goszczących u mnie czasem dzieci.
Pomyślałam: "Co jest kurczę?!" I od razu przypomniałam sobie o niedzielnym incydencie z portfelem, który zostawiłam przy kasie kawiarni, a który ktoś przypadkiem znalazł. "Co jest do cholery ze mną?!" Wylanie kawy zezłościło mnie na dobre. Najgorsze, że nie umiałam tej złości wyrazić. No bo w ogóle co to ma znaczyć?! Co to za nerwy?!!! Chciałam zakląć albo chociaż krzyknąć, ale nie pozwoliłam sobie na to, więc energia tych emocji uderzyła mnie mocno do wewnątrz. Stłumiłam ten ból, co jeszcze mocniej uderzyło we mnie. 
Próbowałam powstrzymać myśli. Zajęłam się porządkami, sprawdzaniem letniej garderoby, robieniem listy rzeczy do kupienia, zrobienia, naprawienia (!!!) ale wściekłość wciąż przedzierała się przeze mnie. Weszłam pod prysznic i pod strumieniem wody, długo przedtem negocjując ze sobą, w końcu wykrzyczałam w swoim kierunku: "Ty, ty, ty SUKO!!!" 
Przez moment, dosłownie kilka sekund, poczułam ulgę, a zaraz potem przerażona, że oto właśnie zrobiłam coś niewłaściwego, wpadłam w popłoch.
Wieczorem byłam umówiona ze znajomymi. Myślałam o tym od rana, będąc przekonana, że fizycznie nie będę w stanie wyjść z domu. Ponieważ miałam w czymś pomóc, nie chciałam odwoływać spotkania i tym samym sprawiać kłopotu. Poza tym, tylko tak mogłam spróbować uwolnić się od siebie. Niestety, możliwość interakcji niosła także inne, równie ryzykowne powikłania - zbytni entuzjazm.
Tak też się stało. Cały wieczór hamowałam w sobie ekspresję i trudną do pohamowania radość, a także pojedyncze chwile niezrozumiałej frustracji i irytacji. W rezultacie postanowiłam ograniczać siebie możliwie najbardziej i niczym wierzchołek góry lodowej nie zdradzać faktycznego rozmiaru mojej emocjonalności, która przez cały ten czas i jeszcze długo po, chciała eksplodować w przestrzeń milionami różnobarwnych, migoczących światełek niczym w spektakularnym pokazie sztucznych ogni. 
Starałam się mówić możliwie najmniej i możliwie najwięcej słuchać, ale i tak gdy otwierałam usta, by coś, cokolwiek powiedzieć, musiałam bardzo się starać, by nie zakończyć zdania piskiem nieopanowanej radości lub jeszcze gorzej powiedzeniem czegoś za dużo. Słowa, mimika gestykulacja. Jakąś swoją częścią patrzyłam na ten dramatyczny spektakl, swego rodzaju mordercze show, niczym przez weneckie lustro, właściwie nie mając na nic wpływu. Scena, światła jupiterów, okrzyki zachwytu, oklaski i prośby o więcej, jeszcze więcej! Jestem BOSKA! Jestem taka WSPANIAŁA! Tylko Błagam! Nikt nie może się o tym dowiedzieć!!!

Od kilku dni biorę drugi stabilizator rano. Wiem, że to wkrótce musi się skończyć. Wiem, że moja sytuacja życiowa nie pozostaje bez znaczenia. Pogoda też chyba niekoniecznie sprzyja. Muszę to przetrzymać. Jutro spróbuję od nowa i lepiej. Postaram się łykać dodatkowo coś na uspokojenie. I to już od razu, gdy zacznę robić się drażliwa lub wesołkowata. 

4 komentarze:

  1. Jak to czytam to widze dziewczyne z zaawansowana anoreksja. Szkielet, wszystkie zebra na wierzchu, ale kontrola musi byc. Obawiam sie, ze tylko ona uwaza to za niezly wyczyn. A jednoczesnie wstyd na okolicznosc blazenady nie jest mi nieznany. Tym niemniej nie wierze w wartosc perfekcji. Cena jest samotnosc.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakąś cenę może i płacę, choć raczej nie cierpię z tego powodu, bo samotna raczej nie jestem, tylko nieufna.
    Dopóki nie będę widziała jak zarządzać sobą w tych stanach, których wciąż nie rozumiem. Tego na ile mogę pewne rzeczy przeżywać sama, a co jest poza sferą moich możliwości, nie zmienię taktyki. Tym bardziej, że zeszły rok pokazał, że w takich momentach najlepiej wspierać się specjalistami, których zresztą długo poszukiwałam.
    W zeszłym i tym tygodniu, zwróciłam się także o pomoc do kilkorga znajomych. Chętnie przyszli mi z pomocą, gdy poprosiłam o tę pomoc wprost i to było bardzo miłe i pouczające doświadczenie, choć był to nie lada wyczyn było to rzeczywiście. Wciąż pozostaję jednak z niekomfortowym poczuciem wstydu, że musiałam zabiegać o pomoc.
    Z tym, że osoby, do których się zwróciłam miały dla mnie znaczenie i wartość. Odważyłam się zaryzykować i po prostu przyznać, że sobie nie radzę. Reakcje różne, ale każdy chciał jakoś pomóc. To mnie wiele nauczyło. Nie mogę jednak bombardować ludźmi takim ładunkiem emocjonalnym. Wtedy blog staje się miejscem, które przyjmie wszystko. Mnie to pomaga.

    Mało kto rozumie, że to coś bardzo złożonego. Ja tego nie rozumiem. Nie wiedziałam na czym miałaby polegać prośba o pomoc. Nie wiedziałam o co chcę prosić. To jest największy kłopot. Nie wiem na czym miałaby polegać "obecność" drugiej osoby i jak jej nie obciążyć, nie nadużyć.

    Tak, przyznaję się, że perfekcja i nieufność to mój ogromny problem. Trudno mi ustalić, kiedy urosło to do takich rozmiarów. Moi partnerzy i przyjaciółka wiedzą o tym doskonale, jak długo musieli być odpowiedzialni za moje wybory, i ponosić ich konsekwencje. Wikłałam w swoje życie mnóstwo osób. Dlatego chcę uniknąć tej sytuacji, a ponieważ nie rozumiem tego co się ze mną dzieje, naprawdę nie chcę stracić relacji, które wypracowałam sobie przez ostatni rok.

    A jak to wygląda u Ciebie?

    Tak, mam też ogromny problem z nieufnością. Zresztą miałam przed chwilą sytuację, która bardzo dokładnie uwidacznia jak nie ufam ludziom nawet tzw. kompetentnym. Po odłożeniu słuchawki zdałam sobie z tego sprawę. Nie chodziło o mnie, a o czyjąś sprawę, którą się zajęłam. Wykonałam kilkanaście telefonów do różnych ludzi, z różnych instytucji, by przekonać się, że na pewno wszyscy rozumieją o czym mowa i znają zasady i prawo, do którego się odwołują. Ja go nie znam i nie mam pojęcia, dlatego zwiększyłam prawdopodobieństwo prawidłowości, tego o czym mowa, potwierdzając to u różnych źródeł.

    Takie mam doświadczenia i wiedzę. Z ludźmi trzeba bardzo ostrożnie, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by się upewniać w pewnych kwestiach. Dla mnie to coś oczywistego.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dluga odpowiedz a jednak gdzies totalnie OBOK tego, co napisalam. Nie chodzilo mi o nieufnosc, tylko o opisany przymus (samo)kontroli i dume ze spektaklu, ktory z drugiej strony moze budzuc wspolczucie i litosc.

    Moich doswiadczen nie chce opisywac w przestrzeni publicznej, o czym nie raz juz mowilam i to sie specjalnie nie zmienia. Rozumiem funkcje bloga, podziwiam, ze znalazlas taka furtke. Pare postow temu odnioslam wrazenie, ze zapraszalas do dialogu, wiec sie odezwalam, ale nie oznacza to, ze ja chce sie wybebeszac na www.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O przymusie samokontroli chyba nie ma już za wiele do dodania. Pamiętaj, że blog nie zawiera większości faktów a jest tylko miejscem na emocje, które najczęściej nie są spójne. Kiedy nawiązujesz do czegoś, odpowiadam, ale już rzeczowo, a nie emocjonalnie, jak w momencie zamieszczania wpisu. Nie bardzo mam ochotę interpretować "dumy", o której piszesz, ale rozumiem, że masz właśnie taki pomysł, na opisywana przeze mnie sytuację. Nic na to nie poradzę, że się wymijamy, a wymijamy się przeważnie :-) Ja nawet z tym nie dyskutuję. Fajnie, że podrzucasz pomysły. Zdecydowanie jednak wolę mówić z Tobą o malarstwie, niż o psychologicznych aspektach tego i owego, co zresztą potwierdza Twoja odpowiedź na mój komentarz. Też gdzieś OBOK. także jak widzisz Kochana z tego pieca chleba nie będzie :-)

      Usuń