niedziela, 8 stycznia 2017

Czesiu, wracaj!

Wiem, że teraz trochę mi odwali. G. był ze mną. Nie udało się go odratować. Miał depresję z powodu nowego kotka, przestał jeść. Badania wyszły ok, ale trzeba go było wziąć już wtedy na leczenie.

Wczoraj, po przebudzeniu zobaczyłam go sztywnego i zimnego, ale jeszcze reagował. Otworzył oczy, podałam mu przez strzykawkę trochę wody. Zadzwoniłam po G. polecieliśmy do innego weterynarza, okazało się, że raczej nie da się go odratować. Poszliśmy do domu, po chwili dostałam telefon z pytaniem czy zgadzam się na eutanazję. Zgodziłam się, powiedziałam, ze zaraz oddzwonię, bo będę chciała przy tym być, zadzwoniłam po kilku minutach, ale otrzymałam wiadomość, że Czesio nie żyje. I że przez ostanie chwile swojego życia bardzo cierpiał. To był mój kochany kotek.
Miał dziewięć lat, mam jeszcze kotkę Nokię, która jest jego mamą. Ona sobie poradziła z młodym kotkiem, Czesio nie. Przestał jeść.
Ponieważ był otyłym kotem, wątroba nie była w stanie przyjąć tyle tanki tłuszczowej i wystąpiło zapalenie, które z czasem objęło inne narządy.

Gdyby panie weterynarz w środę zareagowała tak jak wczoraj pani w klinice, odratowaliby go. W piątek, bo święto gabinety były zamknięte, pocałowaliśmy klamke, gdy poszliśmy do kliniki,
Wtedy również popełniłam błąd, powinna złapać taksówkę i objechać wszystkie pobliskie przychodnie. Myślę, ze tamte godziny zaważyły na tym.

Czesio był synem Nokii. Oba te koty były ze mną odkąd odeszłam od męża i zamieszkałam sama.
Towarzyszyły mi we wszystkim, rozmawiałam z nimi a one reagowały. Wszyscy, którzy mnie odwiedzali, byli zachwyceni moimi kotami. Nokia, a zwłaszcza Czesio bardzo się cieszył, gdy ktoś do nas przychodził i kręcił się od razu koło tej osoby, zaczepiając łapką, by go głaskać. Nie ważne było, czy to był kurier, pan sparwdzający gaz, czy znajomi. Wszyscy byli nim zachwyceni i rozbawieni taką reakcja.

Popłakałam się jeszcze bardzie z powodu kondolencji na fejsbuku bo napisałam, że Czesio nieżyje.
Kilka osób napisała w widaomości prywatnej że się popłakali, a w nocy zadzwoniła moja siosta płacząc, że nie może zasnąć tylko myśli o tym, jak musi być mi ciężko, bo wie, że byłam bardzo z nimi zżyta a ponadto płacze nad Czesiem, bo to był taki fajny mądry zwierzak. Ze te moje koty bardziej jak ludzie niż jak koty.

Budził mnie rano, dotykając łapką mojej twarzy, albo pazurkami czesząc moje włosy.


Zabiłam go. Przygarnęłam małego kotka, żeby miał dom, a zabiłam mojego najwspanialszego towarzysza. Każdy to jest zżyty tak ze swoim zwierzęciem, zwłaszcza, gdy ma tylko je, pewnie przeżywa strate. Ja miała z tymi kotami jakieś porozumienie emocjonalne. Wydawało się, że wszystko rozumieją, wystarczyło jak patrzą jak odmiaukują na to co do nich mówię.

Popełniłam błąd.
Biorę benzodiazepny, ale teraz gdy wyszedł G. zaczęłam płakać, potem krzyczeć i wiszczeć.
W spazmach powtarzałam: Przeraszam Czesiu, przepraszam.

Teraz znów się uspokoiłam, ale mam co chwilę napady i krzyczę, płącząc. Być może słychać to w sąsiednich mieszkaniach.


Gdyby on chorował, na jakąś cukrzycę lub coś. Powili, miesiącami, ale to był zdrowy kot, który przestał jeść bo stracił poczucie bezpieczeństwa, które zawsze mu zapweniałam.

G. powiedział, że Czester miał dobre życie. Zgodę sie, ale śmierć miał smutną. Chyba nigdy tego sobie nie wybaczę. Takiej głupoty i tego, że pierwsza pani weterynarz nie wszczęła alarmu.
I że w piątek nie szukałam innego gabinetu.

Nie byłam w stanie uwierzyć, że z powodu depresji, z powodu nowego kotka, może dojść aż do takiej tragedii.

Czuję, że muszę siebie jakoś ukarać. Za swoją głupotę. Muszę ponieść karę. Muszę.
Tylko tak będę mogła jakoś dalej żyć.

Moja chora głowa w połączeniu z ostatnimi stresami trochę zaczyna wariować.
I emocje sięgają zenitu.

Musi być kara. I będzie


Czesiu kochanie, Czesiu warcaj...



6 komentarzy: