piątek, 6 stycznia 2017

Tajemnica



Dzisiaj – pomyślała z bólem. Jeśli nie zrobię tego dzisiaj, nic już nigdy się nie uda.
Włożyła do torby pojemnik z warzywami i wybiegła z domu.
Na dworze było pięknie. Pomimo dokuczliwego mrozu, czuć było magiczną, zimową aurę. To pierwszy taki krajobraz w tym roku. Chciała się na chwilę zatrzymać i wejrzeć w ten świat, ale nerwowy pośpiech kradł każdą sekundę, niczym licznik bomby zegarowej.

Przebiegła na czerwonym świetle. Autobus planowo powinien być za trzy minuty. Spoglądała w kierunku, z którego miał nadjechać. Powinna już go widzieć. Brak cierpliwości sprawił, że wsiadła do najbliższego, który nadjechał. W ten sposób chciała przemieścić się o przystanek dalej, z którego odjeżdżały inne linie.  Nie był to dobry wybór. Ten, na który czekała pojawił się znikąd i wyprzedził pojazd, w którym się znajdowała. Wyskoczyła na kolejnym przystanku. Musiała jeszcze przebiec przez pasy, ale zatrzymały ją czerwone światła. Zbyt duży ruch by przebiec – pomyślała. W ten sposób odjechały kolejne. Spojrzała na zegarek. Spóźni się jakieś piętnaście minut. Nie wiedziała, nigdy nie potrafiła zrozumieć, że te piętnaście minut nie ma żadnego znaczenia. Nikogo to nie obchodziło prócz niej. A mimo to ten czas wystarczył, by zaważyć o reszcie jej dnia. O jej byciu lepszą lub po prostu złą.

Frustracja, która towarzyszyła jej od kilku dni osiągnęła stan alarmowy.
Po jej głowie krążyły coraz bardziej nieznośne myśli. Myśli, które stawiały wszystko na jedną szalę. To dla mnie sprawa życia lub śmierci – powtarzała.
Wreszcie nadjechał autobus. Była tak niespokojna, że siedzenie w tym stanie wzmogłoby jeszcze większy niepokój. Oparta o drzwi stanęła, podrygując nerwowo i przestępując z nogi na nogę.
Na ramieniu trzymała sportową torbę. Po pracy planowała wybrać się do pobliskiego klubu fitness.
Efekt postanowień nie tyle noworocznych co urodzinowych. Taki prezent na majowe czterdzieste urodziny. Być piękną dla siebie. W takich kategoriach postrzegała swoje szczęście.

Teraz musiała tylko wytrzymać kolejny dzień. To dopiero drugi. A potem jeszcze kolejne. Myślała o tym ile musiała w ostatnim czasie znosić. Ciągłe niepokoje, sprawy, które wymykały się spod kontroli. Długi, nieopłacone rachunki. Walka o podwyżkę w pracy, póki co nieskuteczna.
Jechała tylko pięć minut, ale tyle wystarczyło, by morze wzburzonych myśli wyrzuciło na brzeg tę najstraszniejszą, myśl o katastrofie, którą przeczuwała.

Weszła do biura. Dzień jak co dzień. Głównie spokój. Usiadła przed biurkiem i włączyła komputer. Nagle przez jej głowę przeleciała błyskawica, która po chwili zadrżała potężnym hukiem obracając w nieład, z tak wielkim mozołem układane myśli i uczucia. 
Boże, nie czuję w tym sensu - westchnęła z rezygnacją. Była przekonana, że to jej jedyna szansa na bycie kochaną. Do oczu cisnęły się łzy. Tak bardzo chciała dać radę. Ten temat pochłaniał ją niemal całkowicie. Tym właśnie żyła niemal każdego dnia. Jej myśli decydowały o każdej dobrej i złej przeżywanej przez nią chwili.

Po raz kolejny przeszył ją ból rozpaczy. Wydała z siebie odgłos przypominający szloch i nawet uroniła kilka łez. Zbyt mało, by odczuć ulgę. Ból niekochania, ból zapomnienia. W jednej chwili zepchnął ją w przepaść. Jeszcze zdążyła uchwycić się krawędzi. Ogromny wysiłek, na jaki musiała się zdobyć by nie spaść, a jednocześnie zbyt wyczerpujący by przetrwać.

Zajęła się pracą, ale skupienie przychodziło z trudem. Bardzo chciała to wytrzymać. Myślała tylko o tym. Zrób to dla mnie - zwróciła się do siebie w myślach. Pomóż mi. Zróbmy to razem.

Około godziny trzeciej po południu została sama w biurze. Do końca dnia pracy jeszcze dwie godziny. Mroczny myśli krążyły niczym sępy. Może jeszcze dzisiaj ostatni raz? Może od jutra? - analizowała. Myślała o pobliskim sklepie. O słodkościach, od których wciąż uginały się poświąteczne półki.

Trudno ocenić co też dokładnie się wydarzyło. Czy to jej słabe ręce nie wytrzymały i zwolniły chwyt, czy skupiając się na swoim bólu, postanowiła go po prostu nie czuć i sama rzuciła się w przepaść.
Już po chwili wybiegła z budynku z jakąś niewymowną ulgą i wdzięcznością do samej siebie. Jeszcze kilkanaście metrów! Wpadła do sklepu. Przez chwilę się zawahała, ale uczucie pustki natychmiast przypomniało o sobie. Tej pustki, którą musiała koniecznie wypełnić i wreszcie poczuć ulgę.

Nie zastanawiała się nad tym co kupić. Zgarnęła z półki swoje ulubione produkty.
Ach i jeszcze owoce, pomyślała. Na początek dobrze jest zjeść owoce, a potem wepchać w siebie te wszystkie kaloryczne słodko-tłuste rzeczy. 
Na dworze było mroźno, gdyby nie to, jadłaby już po drodze do biura. Jeszcze chwila, jeszcze chwila, pomyślała.

W pierwszej kolejności zjadała owoce. Pochłonęła je wilczym głodem. Gdy uznała, że już wystarczy, sięgnęła po ogromny kawał ciasta. Ach i kawa, przestała pić kawę, więc zatem dzisiaj kawa i ciasto.
Celebrowała każdy kęs i łapczywie chwytała to najlepsze z najlepszych - uczucie przyjemności. Poczuła jak opływa ją i wypełnia kojące ciepło. Znów wszystko było na swoim miejscu, dobrze.
Wiem, że to ostatni raz, powtarzała w myśli. Jutro dam radę. Dzisiaj siłownia, więc nie do końca tak źle – racjonalizowała. A teraz, gdy to ostatni raz, nie ma sensu wpędzać się w poczucie winy – uśmiechnęła się do siebie. Przecież jutro - wiem to -  będę inna, lepsza. Jutro będę silniejsza.

Przyjemność nie trwała długo. Poczucie klęski nadciągnęło szybciej niż się spodziewała. Im szybciej jadła, tym szybciej zapełniał się jej żołądek. Od tej pory wpychała kolejne kęsy już bez przyjemności, na siłę. Teraz myślała jedynie o tym, by zjeść to wszystko i tak wypełnić żołądek by sprowokowanie wymiotów było łatwiejsze.
Nigdy tego nie robiła tu w pracy, ale dzisiaj nie myślała zbytnio nad tym. Udała się do toalety, w tej mniej odwiedzanej części budynku. W środku były dwie kabiny. Zaczekała na korytarzu, aż kobieta, która była w jednej z nich opuści toaletę. Gdy wychodziła, uśmiechnęły się do siebie. Tak jak uśmiechają się do siebie ludzie na ulicy. Przez sekundę zapomniała o sobie i skupiła się na tym uśmiechu. Czysty, dziewiczy, niezmącony niczym uśmiech. Zupełnie anonimowy. Jakby przez chwilę była czystą kartką. Ona i ta kobieta. Chciałaby tak właśnie wszystko, siebie i ludzi w swoim życiu. stworzyć na nowo. Naprawić to, co zniszczyła.

Przez chwilę nasłuchiwała, czy aby nikt nie nadchodzi. Cisza. Weszła pośpiesznie, zmoczyła pod strumieniem wody dwa palce i zamknęła się w kabinie. Podniosła deskę klozetową, jedną ręką przytrzymywała włosy drugą prowokowała wymioty, do chwili, gdy nie zaczęła pozbywać się owoców. To był znak, że na dnie żołądka zostały tylko one. Bez obrzydliwie kalorycznego ciasta.
Z ulgą patrzyła na wypełniające klozet wymiociny. Tak pozbywała się swojej tajemnicy, swojego piętna. Teraz już będzie lepiej – wiedziała to.

Papierem dokładnie wytarła toaletę tam, gdzie nie mogła sięgnąć woda. Patrzyła jak wszystko znika nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Może nic tu się nie wydarzyło? Nie to, co działo się jeszcze przed chwilą. Wytarła usta i wyszła z kabiny. Odkręciła kran, opłukała zęby, przetarła zaczerwienioną twarz i oczy.
Jesteś żałosna – powiedziała, patrząc na siebie z lustra. Jesteś samotna, nieradząca sobie z życiem i zwyczajnie żałosna.
Wróciła do pokoju. Biuro opustoszało. Szum dobiegający z klimatyzacji i trzaskające świetlówki powodowały w niej wrażenie wyobcowania. A może nie było żadnego „tam”? - pomyślała. - Tylko ten szum i trzaski. Jedyny świat jaki istniał.
Przez chwilę zapragnęła takiego świata. Prostej przestrzeni. Sześciany i kwadraty.
Nie musiałaby nigdzie biec, stawać się, walczyć. Nie musiałaby ustanawiać tych wszystkich praw i zasad, które mogłyby uczynić ją szczęśliwą. Jak łatwo by było zrezygnować z takiego świata. Jak łatwo byłoby przestać istnieć.

Siedziała tak przez jakąś godzinę, układając ponownie plan, porządkując krajobraz po bitwie.

To jeszcze nie koniec – pomyślała. To nigdy nie jest koniec.


***








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz