czwartek, 5 stycznia 2017

Śnieżna melancholia.

Długi weekend.
I znów panika, co ze sobą zrobić. Mam kilka rzeczy, które być może wykonałabym całkiem chętnie.
Póki co nie chce mi się wychodzić z pracy, choć wieje pustką już od 16-tej. Zazwyczaj wychodzę ostatnia.
Odkąd nie ma takiego tempa i stresu, i mam czas na uczenie się nowych rzeczy, jest mi dobrze.

Dzisiaj miałam tyle w sobie trudnych emocji, że wychodząc z domu spakowałam torbę na siłownię i pójdę chyba. Nawet ot tak aeroby jakieś porobić. Dużo przeżywam stresu. Wszystko opiera się o poczucie bezpieczeństwa finansowego. Uciekł mi autobus (choć kolejny był za 10 minut) i się popłakałam. No, tak ze cztery łzy niemocy, a potem od razy na baczność. Bo płakać nie potrafię.
Moja lekarka mówi, że za dużo tego wszystkiego. Że te dwie prace to nie przy takiej chorobie. Że ludzie zdrowi tyle nie biorą sobie na plecy. Nerwy, wyjazdy, praca. Ale gdybym nie chodziła jak w kołowrotku, to wtedy być może musiałabym się konfrontować z innymi trudnymi emocjami no i z tym jak wiązać pierwszy z pierwszym.

Rok 2016 był udanym rokiem. Jednym z lepszych. Może najlepszych. Dwie prace, spłata 27 tysięcy długu, kasa na różne przyjemności. Mój pierwszy urlop. Nowy kraj, nowe miasto, które pokochałam, nowi ludzie. Również nowi ludzie tu w Polsce. Bo przecież tę grupę stworzyłam i od czerwca trzymamy się razem niemal tą samą paczką.
No i znów kolejny rok bez szpitala. Choć czasem, gdy zmęczenie i lęk mnie przerastają, myślę o szpitalu i to mnie uspokaja. Gdy tylko naprawdę będzie ze mną źle, to wiem, mam takie miejsce, gdzie będę mogła zwolnić bieg. Miejsce, terapeutkę i lekarki. Moje panie M.

Kiedy tak spojrzę na swoje życie, jakie było rozchwiane, burzliwe, niespokojne, aż trudno uwierzyć, że przeżyłam ze sobą tyle lat. Szkoda, że nie udało się osiągnąć tego wcześniej. Nie wiem na ile prawidłowa diagnoza i coraz lepiej dobrane leki wpłynęły na mój stan. Gdybym wcześniej brała antypsychotyczne i stabilizatory. Gdybym wcześniej zaczęła terapię. Gdybym... Ale te lata już minęły. Odzyskać mogę jedynie dobre wspomnienia, bo było ich sporo, wówczas niezauważonych, niedocenionych. Ten amok, histeria, egoizm, infantylizm, właściwie dziecinada.
 Dzisiaj, nie wiem kiedy właściwie stałam się dorosła. Bardzo mi z tym dobrze. Bo bycie dorosłym oznacza dla mnie umiejętność zaopiekowania się sobą. Właściwie to dzieci jedynie potrzebuję opieki dorosłych. My, dorośli, sporadycznie. A ja już wiem, że umiem siebie podnosić, koić i chronić. Z upływem czasu wychodzi mi to coraz lepiej. Czasem tamta druga ja wymyka się spod kontroli. Chyba już rozumiem, że to taka część mnie, integralna. Ważne by ją w porę okiełznać. Czasem trzeba dać jej się wykrzyczeć, wyszarpać. Wtedy jest jej chyba lżej, a na pewno lepiej gdy przychodzę z pomocą. Generalnie jakoś się ze sobą dogadujemy i wygląda to nieźle moim zdaniem.

Życie to życie. Tak bywa. Lepiej ocknąć się gdzieś po latach niż wcale.
Po to żeby umierając (czy zabijając się) pomyśleć: "Bywało dobrze" i zostawić coś po sobie. Jakieś dobro.

Święta były dla mnie ciężkie. Jeszcze parę razy do tego wrócę, bo ciężko je przeżyłam i ciągnie się to za mną. Zwłaszcza, że wówczas przygniotła mnie sytuacja z G. Brrr..
Ale grunt, że doświadczyłam tego wszystkiego, bo to dla mnie istotna wiedza na przyszłość.
Sama bym ich nie udźwignęła, gdyby nie obecność chłopaków.

Muszę kilka kobiet wpuścić do swojego życia. Tylko nie bardzo potrafię. Tak się złożyło, że wszystkie miały bliższe i dalsze rodziny i domy na święta. Marcin (jedynak) siedział sam. Jego mama zmarła na raka trzy lata temu w marcu, a pod koniec tego samego roku powiesił się jego tata. Marek (jedynak) nie ma więzi z rodzicami, bo wychowywali go dziadkowie. Radek (jedynak) za granicą, ale on akurat organizował kolację wigilijną dla przyjaciół i odwiedził go tata, więc nie do końca sam. Tak czy owak po chłopakach tego nie widać jakoś szczególnie, tylko tyle, że to samotnicy. To znaczy mający całkiem sporo przyjaciół, ale bez związków, bez rodzin, a w środku samotnia, taka do której przywykli i polubili. Dlatego w te święta nie czułam się jakoś szczególnie opuszczona i niedopasowana do społeczeństwa.

2 komentarze:

  1. Tak, gdy czasem spojrzy się wstecz, nie sposób uwierzyć, że pewne rzeczy się przeszło, że dało się radę. Mam taki ulubiony wiersz "na tę okoliczność" - Staff "Most".

    Życzę Ci jedynie takich dobrych lat...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Wiersz Staffa, fantastyczny. Nie przypominam go sobie.Ale Staffa lubię. Poza tym, że wiele się udało, jest poczucie straconego czasu. To czasem zbytnio mnie przytłacza.

      Usuń