piątek, 22 marca 2013

Cicho! Myślę...

Jak to bywa u ludzi z osobowością chwiejną wymyśliłam sobie dziś, że z Warszawy nie wyjadę. O!
Ale uwaga! To jest decyzja na dziś i istnieje ryzyko, że w najbliższych dniach ulegnie zmianie:)

Stało się mianowicie tak, że zadzwoniłam dzisiaj do jednej z sióstr w celu omówienia mojej przeprowadzki. Ugadałam się już z właścicielką mieszkania, że przeprowadzka ta nastąpi w pierwszy weekend kwietnia, gdyż będzie to najbardziej optymalne rozwiązanie dla przeprowadzanych i przeprowadzających.

Telefonuję więc dzisiaj do siostry mojej rodzonej i opowiadam, że ustaliłam z moimi dobrymi koleżankami, że graty takie jak gary, talerze, kubki, opiekacz, mikser i wszystkie te rzeczy kuchenne oddam do użytkowania im. Byłam ja u nich jakiś czas temu i dziewczyny żyją bardzo skromnie. Sprzętów mają niewiele w tym deficyt na talerze, kubki i inne.

Dziewczyny są kochane, znamy się z psychiatryka. Jedna jest malarką a druga śpiewa do kotleta. Poza tym dorabiają sobie parę groszy pracując tu i ówdzie. Pomyślałam, że zamiast wywozić te rzeczy i trzymać w jakimś garażu, oddam dziewczynom na przechowanie, z zaznaczeniem, że jak do wawy wrócę to sobie je wezmę, to znaczy to co mi ewentualnie będzie potrzebne.

Pomysł miał także na celu zabezpieczyć się na wypadek, gdyby pobyt mój w rodzinnych stronach stał się szczególnie nieznośny. Wówczas aby wrócić do wawy, czy uciec przed rodziną na koniec świata, będę mogła spakować walizkę, wziąć koty pod pachę i wyjechać bez zbędnych utrudnień.

Dzwonię zatem do siostry mojej i informuję, że właściwie to będziemy przewozić tylko moje ciuchy, bo inne rzeczy oddaję koleżankom do użytkowania, z założeniem takim, że je sobie odbiorę jak wrócę do Warszawy.

I tu się moja siostra mocno zdenerwowała mówiąc, że obcym ludziom nie będę nic oddawać, że jak zwykle mam głupie pomysły, że nigdy się niczego nie dorobię jak tak będę wszystko wszystkim oddawać. Nie dziwi się ona właściwie, że nic nie mam i tylko długów się dorobiłam, bo jestem skrajnie nieodpowiedzialna, niepoważna i w ogóle widać, że jestem psychiczna i bezmyślna.

Zdziwiłam się ja na te słowa, bo ja jestem tak nauczona żyć, że się dzielę z innymi tym co mam. A mam rzeczywiście niewiele, ale to nie jest problem. Jak mam jakieś ciuchy to oddaję, jak coś mi nie jest potrzebne a wiem, że komuś się przyda no to nie trzymam tego bez sensu. Sama w życiu dostałam od innych wiele rzeczy materialnych i niematerialnych.

Właściwie dla mnie nie byłoby tematu ale siostra postanowiła mnie poinformować, że jak się jest chorym psychicznie, to się udaje po porady do starszych, doświadczonych a co najważniejszych zdrowych na umyśle sióstr. I te wszystkie długi, które mam to też przez to, że się ich nie radziłam.
No i właśnie tak to ze mną jest, same kłopoty, a w ogóle za kogo ja się mam, jak nic sobą nie reprezentuję.

Wysłuchałam tego grzecznie, choć  nie powiem, nieco się zdenerwowałam. Następnie spytałam siostrę, czy gdy zamieszkam u niej po przeprowadzce to także czekać mnie będą te artykułowane przez nią prawdy objawione. Powiedziała, że ona nie robi mi przecież tego na złość tylko mówi jak jest. Czas skończyć z tym nieodpowiedzialnym życiem, zacząć ponosić konsekwencje i co najważniejsze słuchać, słuchać i jeszcze raz słuchać co mi siostry radzą.

Parę dni wcześniej powiedziała mi w rozmowie telefonicznej także, że gdy tylko przyjadę to oddaję jej kartę płatniczą, bo nie szanuję pieniędzy a poza tym mam się brać do roboty i ona mi radzi, żebym zaczęła sobie na tym L4 dorabiać na przemycie fajek do Angli, bo na tym można niezłą kasę zarobić. Będę miała dzięki temu i zajęcie i pieniądze.

Pomyślałam sobie, że to słabo pozostawać w kontakcie z osobami o odmiennej mentalności. Aż tak odmiennej. Nawet jeśli rzeczywiście pozostają zdrowe na umyśle i posiadły najprawdziwsze prawdy, które są jedyne i słuszne.

Zakończyłam grzecznie rozmowę z siostrą i wykonałam szereg telefonów załatwiając tym samym wszystko to co jest mi niezbędne do pozostania w stolicy. Jedno jest pewne. Takiej mobilizacji sił jak te po rozmowie z siostrą nie zarejestrowałam u siebie już dawno.

Przedstawiłam kilkorgu moim znajomym sytuację rodzinną i moje aktualne realia, wysłuchałam nie tyle rad co opinii z zaznaczeniem, że tylko ja wiem najlepiej co dla mnie dobre, i że właściwie nie wiadomo co by było gdyby.. że trzeba przekalkulować koszty, nie tylko te materialne ale i aspekt psychologiczny. Bardzo Wam za to Kochani moi dziękuję:)

Z każdą rozmową czułam, że mój wyjazd na stare śmieci w tak osobliwe środowisko zdaje się być niedorzecznością, i że muszę zrobić co w mojej mocy by na tyle mądrze poprowadzić sprawy, by nie popełnić głupstwa i pogrążyć się jeszcze bardziej.

Dzisiaj rano, przedzwoniłam do ZUSu, KRUSu, banku, i byłego pracodawcy, upewniając się we wszystkich niezbędnych formalnościach, którym powinno stać się zadość. Kredyt rozłożyłam na mniejsze raty i ustanowiłam raty spłaty dość sporego jak dla mnie debetu. Bank wniosek zaakceptował.

Staram się rozumieć moje siostry. One wychowały się w innych realiach. Wszystkiego musiały się dorobić same. Same od lat wychowują swoje dzieci, utrzymują domy, prowadzą firmy. Rozumiem, że dla nich moje życie to jakaś farsa. One od nikogo, nigdy nic nie dostały. A jeśli już to musiały zapłacić za to wątpliwej przyjemności cenę.

Rozumiem, że w ich oczach nie przedstawiam żadnej wartości. Od lat przecież słyszą o moich chorobach, lekarzach, szpitalach. Długach, rozwodach, niedocenianiu pracy, pieniędzy, przy czym co chwila zmieniam zdanie i postępuję pochopnie.

Rozumiem, że one naprawdę chcą  mi pomóc, choć pewnie sytuacja ta je dość irytuje. Mają przecież na głowie swoje życie i swoje rodziny. Doceniam to, że zaproponowały mi pomoc, że chciały wziąć do siebie, przyjechały tu do szpitala i wyartykułowały słowa, których bym się po nich nie spodziewała, a mianowicie, żebym się nie martwiła, że mi pomogą. I to rzeczywiście było cenne.

Sęk w tym, że ja tej pomocy nie chcę. Boję się ich i matki. Boję się bliższych stosunków z nimi. Czuję się zagrożona. Po tylu latach życia po swojemu, ktoś wkracza na moje terytorium i mówi: "Od teraz Twoje życie będzie wyglądać tak i tak. Spokojnie, nie martw się, w przeciwieństwie do ciebie wiemy co dla ciebie dobre."

Owszem, prawdą jest, że mam tendencję do spychania odpowiedzialności za swoje życie na innych. Wiem, wiem, tak właśnie robię. Z tym, że odbywa się to na moich zasadach. Nigdy nie było tak, bym robiła coś czego nie chcę. Prawda jest taka, że cała destrukcja jak i konstruktywne działania odbywały się za moim mniej lub bardziej cichym przyzwoleniem.

No i jak tu teraz znaleźć złoty środek? Wszystkim nie dogodzę. No a co ze mną? Czy rzeczywiście potrafię wziąć odpowiedzialność za swoje życie? Och, tak bardzo korci mnie by scedować to i owo na innych. Bardzo, bardzo korci. Przyznaję się. Z drugiej strony moja tendencja do radzenia się wszystkich naokoło nie wydaje mi się być oznaką jakiejś bezradności czy lenistwa. Nawet w biblii napisano, że "przy mnóstwie doradców osiąga się cel".

No to w czym problem? Ano w tym momencie warto odnieść się do wczorajszej rozmowy z psychologiem. Problem nie polega na tym, że jestem chora, czy odstaję odstaję od normy. Takich ludzi jest sporo. Problem w tym, że nie znalazłam swojej niszy, w której nie czułabym się życiowym nieudacznikiem czy kosmitą.

Ok. Pan psycholog powiedział, że trzeba czasu bym jakoś odnalazła się w tym wszystkim. Tylko co ja mam w tym czasie robić? Hm...? I to jest dla mnie problem, bo znów się pojawia temat Wielkiej Niewiadomej. Ha! I to mnie boli. To, że chciałabym wiedzieć wszystko już teraz, w tej chwili. Frustruję się i irytuję, wpadam w panikę i histerię. Rodzina rzeczywiście patrzy na mnie jak na wariata i pewnie zamiary ma szczere by mi pomóc.

I tu dochodzę do następującego wniosku. Niepotrzebnie mielę jęzorem na lewo i prawo, prowokując tym samym u niektórych odruch chęci niesienia pomocy, której właściwie nie oczekuję, to jest nie od wszystkich. Pisałam już w którymś wpisie, że bardzo skrupulatnie wybieram sobie autorytety, doradców i przyjaciół.

Problem w tym, że zamiast zachować pewne rzeczy dla siebie, ewentualnie dla tych, do których mogą, czy powinny być adresowane. Ja rozlewam się bezmyślnie na wszystkich, zapominając o tym, że tamci też mają swoją prawdę i swój punkt widzenia, niekoniecznie zgodne z moimi.

A zatem robię to samo co moje siostry i niczym się od nich nie różnię. To znaczy mechanizm mamy taki sam. Nie wolno mi w takim razie dąsać się na siostry, ale też nie pojadę do nich. Postaram się im przedstawić moją decyzję dyplomatycznie. Obawy i lęki i wszelakie histerie zostawię dla siebie.
Odczekam kilka dni. W poniedziałek skonsultuję się ze swoim psychologiem.

Jutro po warsztatach dla BPD spotykam się z dziewczynami, z którymi miałabym zamieszkać. Usiądziemy na spokojnie i obgadamy sprawę.

A na razie cicho sza!

4 komentarze:

  1. Najbardziej mi się spodobało to dorabianie na przemycie fajek do Anglii.
    Świetna rada, bardzo odpowiedzialna.
    Przecież to prosta droga do kryminału!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. He,he.. Tak.. moje siostry są nieocenione:) Zwłaszcza ta jedna:)

      Usuń
  2. genialny ten pomysł z fajkami ;-) Chyba sama się tym zajmę, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ba! Słuchajcie, to jest myśl. Załóżmy taką zorganizowaną grupę przemytników. Ponoć dobrze jest mieć jakieś dziecko pod ręką, wówczas celnicy nie są tak podejrzliwi:) Macie jakieś dzieci?

      Usuń