czwartek, 21 marca 2013

Rozmowa z psychologiem.

Hm... ponieważ ostatnio męczyłam się dość mocno ze sobą psychicznie (głównie bombardowały mnie myśli samobójcze), przysłali mi dzisiaj psychologa.

Ku mojemu zdziwieniu facet powiedział, że nie muszę się bić i uciekać przed życiem, bo mam w głowie jakąś przerażająco smutną jego wizję, która rzekomo ma uchodzić za normę. Stwierdził, że mając taki temperament i potencjał wręcz wskazane jest, żebym zadbała o jakiś szczególny sposób realizowania siebie. To nie prawda, że normą jest bycie szarym zjadaczem chleba. Dom, rodzina, dzieci. Wstawanie rano, mycie się i chodzenie na osiem godzin do pracy. Potem powrót, kolacja, książka przed snem i kolejny dzień od nowa.

Powiedział, że pewnie zajmie mi trochę czasu odnalezienie sposobu na siebie i że etap, na którym się obecnie znajduję to prawdopodobnie ten moment, gdy BPD odpuszcza, przygasa. Jedyne życie jakie jest mi znane to chaos i destrukcja. No i ogrom silnych emocji. To zrozumiałe, że się teraz boję i mam poczucie, że nic dobrego już mi się nie przydarzy. Bo dobro, czy też raczej satysfakcja z życia w moim odczuciu znaczy haj i ryzykowne zachowania, które mnie jakoś wypełniały i napędzały.

Podał mi przykład muzyka rockowego, który większość życia chlał, ćpał, uprawiał przypadkowy seks, zachowywał się ryzykowanie aż z czasem stwierdził, że takie życie go już nie kręci. Nie znaczy to, że ma teraz odwrócić swoje życie o 180 stopni. Albo co gorsza skończyć ze sobą. Otwiera na przykład studio nagrań, dalej fascynuje go muzyka i wszystko to co jest z nią związane. Czy to znaczy, że został z dnia na dzień, szarym, znudzonym swoją egzystencją człowiekiem? Nie, nadal zachowuje swoją indywidualność, swój temperament, tyle tylko, że realizuje się nieco inaczej. Czy też realizuje się w pełni, bez zakłóceń, jakie wynikały z jego buntowniczego życia.

Spytał mnie skąd u mnie takie przekonanie, że muszę żyć w sposób zrównoważony i spokojny. Przecież nie ma takiego przymusu ani obowiązku. Poza tym to do mnie nie pasuje. Jestem osobą nisko reaktywną a to oznacza, że nadal potrzebuję sporo bodźców, by życie miało dla mnie jakiś sens i smak.

Ten czas tu w szpitalu może być takim momentem pożegnania tego co było, bez poczucia straty czy jakiejś przegranej, ale raczej próbą zrozumienia, że zaczyna się coś nowego. Być może dużo lepszego, bo pozbawionego chaosu uczuć, które mnie destabilizowały.

To jak będzie wyglądało moje, życie zależy tylko ode mnie. To nie prawda, że teraz mam wskoczyć w jakieś ramy i realizować się w sposób społecznie akceptowany i pożądany.

Dopóki nie wchodzę w konflikt z prawem, nie krzywdzę innych, wciąż jestem sobą i mam prawo żyć jak tylko zechcę. Jeśli chcę zwrócić na siebie uwagę, bo realizuje w ten sposób potrzebę bycia ważną, to zawsze mogę dobrać takie środki ekspresji, które mi w tym pomogą. Nie musi to być rycerz na białym rumaku, który utuli i ukołysze i stłumi moje zapędy. Może być blog, w którym mogę się wyrzygać, budzić kontrowersje, odrazę, zniechęcenie, śmiech, akceptację, zrozumienie i wiele innych doznań. (Spytał mnie o adres bloga, ale mu nie podałam, wstydziłam się).

Powiedział też sporo innych rzeczy, ale byłam w niemałym szoku na skutek tego co mówił, więc już dobrze nie pamiętam.

Generalnie zrozumiałam z tego wszystkiego, że bez sensu zamartwiam się tym, że nie jestem taka jak ci bliżej nieokreśleni "inni". Nikt, ale to naprawdę nikt, nie ma ode mnie prawa żądać bycia nie sobą. Ja również. I nie ma tu się nad czym zastanawiać. Koniec, kropka.

Na koniec powiedział tak: "Alternatywę popełnienia samobójstwa niech sobie pani zostawi na koniec, a teraz niechże pani już się nie zamęcza i żyje tak jak tylko przyjdzie pani ochota"

Zbaraniałam.



7 komentarzy:

  1. hmmm, brzmi nieźle.....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie wiem... jakoś nie umiem się do tego obiektywnie odnieść. Zwyczajnie niewiele z tego rozumiem.

      Usuń
    2. Nie dziwię się, że nie umiesz się odnieść do tego, bo to inne spojrzenie na twoje problemy. Dużo w tym akceptacji ciebie, takiej jaką jesteś.
      Nie wiem czy coś takiego sprawdzi się w praktyce, ale może faktycznie to jakaś droga dla ciebie skoro dotychczasowe się nie sprawdziły.

      Usuń
    3. Możliwe. Chyba najbardziej jednak frustruje mnie fakt, że coś się w moim życiu kończy a nowego początku nie widać. A ja już bym chciała mieć podane na tacy nowe życie, kupę pomysłów, mnóstwo planów. A tu dupa. Leżą przede mną jakieś rozwalone puzzle. Jedne takiej układanki, inne z siakiej. Jakby na to spojrzeć nic do niczego nie pasuje, z niczym się nie kojarzy. I myśl człowieku czy usiąść i załamać ręce, czy zacząć ciułać kawałek po kawałeczku, a nuż się coś ułoży...

      Usuń
    4. No tak, pierwszy terapeuta wyrzucane przez ciebie emocje przyjmował, nazywał, akceptował. Myślał że ty dzięki temu nauczysz się tego samego, zaczniesz swoje emocje przeżywać i rozumieć a w konsekwencji się zmienisz. Nie wyszło (znam ten ból...)
      Nowa koncepcja zakłada akceptacje ciebie jakby z chorobą i wykorzystanie jej pewnych atutów.
      No i właśnie jedne puzzle są z jednej układanki, drugie z innej...
      Ale mimo wszystko może warto spróbować tej nowej drogi.

      Usuń
    5. Fajnie powiedziane. Rzeczywiście terapeuta przyjmował, kontenerował moje emocje. Wtedy pomagało, w ogóle pomagało.

      Bardzo się boję tej nowej drogi, ale pewnie nie ja jedna. Chyba znów wrócę do planowania. To powinno mi pomóc zapanować nad chaosem w mojej głowie i w życiu.

      Usuń
  2. poprzedni odciążał Cię, bo miałaś nadmiary; ten mówi - nadmiary się kończą;
    obaj mówią bierz za siebie odpowiedzialność i żyj;
    tak myślę, że plan to dobre wykorzystanie tego podarowanego czasu;
    może spytaj tego psychologa czy dobrze byłoby gdybyś plany szczegółowe składała w coś bardziej perspektywicznego; nie wiem czy już na to pora;
    Energii i zapału masz zawsze dość - byle dało się to dobrze rozkładać w czasie;

    OdpowiedzUsuń