poniedziałek, 14 listopada 2011

Chore relacje

Weekend minął całkiem dobrze. Nawet upiekłam ciasto drożdżowe, które nie bardzo mi wyszło. Ale będę się dalej starać, aż wyjdzie. Wypoczęłam sobie, ale wczoraj rano zbudziłam się z jakimś niepokojem, lekko rozbita.

Chwyciłam telefon i napisałam sms mojej koleżance, do której od jakiegoś czasu się nie odzywam, że mam do niej żal, bo jak jej potrzebowałam to nie była w stanie mnie wesprzeć bo była tak zaaferowana swoimi zmartwieniami. Na co ona odpisała, coś w stylu, że nie będzie się ze mną licytować, kto był w większej potrzebie itd. Poczułam jakiś ból, że ona tak do tego podeszła. Próbowałam rozumieć, ale złość, wściekłość mi na to nie pozwalała.

Tak się złożyło, że musiałam wyjść z domu, więc moje rozterki pozostawiłam na później. Po powrocie do domu, napisałam sms mojej koleżance, że ją przepraszam, że jestem bardzo egoistyczna i myślę tylko o sobie  i żeby mi wybaczyła. Ale wściekłość we mnie pozostała. Byłam wściekła, bo miałam w głowie taką myśl, że ona nie widzi jak bardzo chcę jej pomóc. Tylko, że ta pomoc była na zasadzie: "pomogę Ci a potem dogonię i jeszcze raz pomogę", czyli tak na siłę.

Ona wieczorem napisała, że osoby, które nas znają obie, mówią, że ona coraz częściej mówi swoim własnym językiem a nie moim. Zrozumiałam, że bardzo chodzi jej o zachowanie autonomii. Że jestem inwazyjna. Napastliwa. Zrozumiałam, że wymyśliłam ją sobie jakąś, że skoro ja tak się wciąż staram to ona też może, że ja jej pomogę.

Poczułam jak bardzo mi zależy na tym by wyciągnąć ją za uszy z gówna, w którym siedzi, na które ciągle się skarży. Byłam przekonana, że dam radę jej pomóc. Tylko nie zauważyłam jednej rzeczy. Ona nie chciała mojej pomocy. Być może takiej pomocy, jaką ja ofiarowałam. Być może ona ma inny pomysł na siebie. Może potrzebuje więcej czasu albo tylko się wygadać ale nie koniecznie robić coś z tym o czym mówi.

Ja jestem w gorącej wodzie kompana. Jak coś wymyślę to to musi być zrobione od razu i już. Jak ktoś się skarży to ja już chcę konkretnie coś z tym robić. Zrozumiałam, że jest wiele emocji, które w nią ładuję. Głównie negatywnych. Że ona właśnie jest mi potrzebna do tego, żeby to co złe i nieudolne było w niej a to co dobre i zasługujące na pochwałę we mnie. Że to mi wychodzi a jej nie. Ja jestem na górze ona na dole.
Tylko, że to nie prawda. Ja też bywam czasem "na dole" tylko tego nie dostrzegam właśnie dzięki pakowaniu w ludzi negatywnych emocji, by ich osobiście nie przeżywać. By się od nich odciąć. Tak to działa. Tak mówił mi terapeuta.

Napisałam jej krótko wczoraj, że ładuję w nią emocje, i że to dla mnie i dla niej jest zgubne i że ja potrzebuję się zdystansować, odsunąć i jej też to dobrze zrobi. Była zdziwiona, że to aż tak musi wyglądać. Napisałam, że chyba powinno, bo przez ostatnie lata próbowałyśmy na wiele sposobów jakoś się porozumieć a kończyło się tym samym. Jej obsesyjnym bronieniem się przede mną i moją inwazją na nią.

Zgodziła się. Dzisiaj rano wstałam wściekła. Miałam ochotę ją ukarać, życzyć jej czegoś złego, ale rozumiem, że to właśnie jest we mnie chore. Nasza relacja jest niezdrowa. Mimo dużego dyskomfortu psychicznego związanego z próbą rozwiązania tego problemu, staram się jakoś dzielnie to przetrwać opisując to tutaj, choć wolałabym to pominąć. Między innymi dlatego, że do końca tego nie rozumiem, że uczucia, które mam w sobie są negatywne. Chciałabym napisać jaka jestem rozsądna i mimo nieporozumienia dobrze, życzę mojej koleżance. Ale to nie prawda. Nie życzę jej dobrze. Jestem wręcz przekonana, że beze mnie sobie nie poradzi i zostanie w syfie, w którym tkwi. Czy to nie chore?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz