piątek, 25 listopada 2011

O relacjach

W domu mam bajzel jak cholera. Okna wstawione, pozostały jeszcze prace wykończeniowe.
W weekend będę musiała ogarnąć ten kurz cały. Zrobić pranie firan i zasłon. Są w fatalnym stanie, bo czekałam z praniem na tę wymianę okien.

Wczoraj musiałam się wynieść na jakiś czas z domu, bo panowie zaanektowali całe mieszkanie i nie było już dla mnie miejsca. Poszłam do córki przyjaciół, która mieszka z mężem nieopodal mnie.

Szłam wścieknięta i gadałam do siebie pod nosem. Niedawno dowiedziałam się, że dziewczyna będzie mamusią. Poniewież traktuję ją jak rodzinę, ogromnie się zbulwersowałam na tę wiadomość i tak idąc do niej jeszcze się bardziej wkręcałam w tę myśl. Pomyślałam sobie: "cóż za nie odpowiedzialność. Ledwie wiążą koniec z końcem a dzieci im przyszły do głowy." Byłam oburzona.

Strasznie źle reaguję na wiadomość o tym, że kobieta jest w ciąży. Szczególnie bliska mi kobieta. Tak było z moimi siostrzenicami. Mocno się zdystansowałam.

Kiedy weszłam wczoraj do mieszkania córki znajomych, K. spytała mnie o to, co u mnie, o samopoczucie, na co ja wyskoczyłam z tekstem, że nie upoważniłam jej do tego typu pytań. Kompletnie nie wiem co mi przyszło do głowy. Zachowałam się jak tragicznie. Dziewczyna zareagowała i poprosiła, bym nie była nie miła.

Coś odburknęłam pod nosem i poszłam do pokoju.
Czekałam tylko kiedy wejdzie i zacznie zachwycać się swoim błogosławionym stanem. Tak się też stało. Słuchałam tych rzewnych opowieści, o zachciewajkach i humorach. O tym jak wszyscy cudownie zareagowali na tę wiadomość i jak w kolejce ustawiło się już kilka tuzinów cioć chętnych do pomocy przy maleństwie.

Ble... pomyślałam sobie. I zaraz w jednej chwili dotarło do mnie, że jestem okropna i cholernie nieszczera. Przyszłam do niej jedynie, bo nie miałam się gdzie podziać. Przyszłam ze złym nastawieniem. Z fochem i chłodem, który czuć było ode mnie na odległość.

Poczułam się źle. Poczułam się jak jakiś okropny, fałszywy babsztyl.

Siedząc na vis a vis K. powiedziałam, że muszę się jej do czegoś przyznać i opowiedziałam o większości uczuć jakie żywiłam w tej kwestii. Na początek dość agresywnie, obrzuciłam ją szeregiem pytań, oczekując natychmiastowego wytłumaczenia.

Pytałam o to, jak zamierzają sobie poradzić finansowo. Skąd decyzja o tym by w tak trudnych czasach decydować się na dziecko (dziecko było mniej więcej planowane).
Znając ich sytuację życiową pytałam o wiele innych rzeczy. Właściwie przepytałam ją i na wszystkie pytania otrzymałam, grzeczne, wyczerpujące odpowiedzi.

Z czasem zaczęłam odczuwać ulgę a zrozumienie powodowało, że stałam się wręcz przyjaznie nastawiona do myśli o ciąży i rodzicielstwie.

Bardzo mi to pomogło. Schowałam kolce. Rozluźniłam się. I właściwie przez resztę czasu byłam już bardzo partnerska.

Dzisiaj jechałam do pracy i przypomniałam sobie o tym. Przeanalizowałam całą rozmowę i pomyślałam, że oto doskonały przykład jak bardzo nie radzę sobie w kontaktach z ludźmi.

Po pierwsze znam jedyną, słuszną prawdę i wiem lepiej od innych co dla nich jest dobre.
Po drugie nie godząc się z czyimś zdaniem/decyzją/wyborem reaguję infantylnym oburzeniem i dystansuję się. Nie prawię morałów. Po prostu wycofuję się i nie uczestniczę w relacji.

Wczoraj zrobiłam coś innego. Co prawda wzięłam dziewczynę na spytki - co było przekroczeniem jej granic, ale skonfrontowałam swoje myśli i opinie bezpośrednio z nią. Tylko jej dobra wola spowodowała, że nie dostałam po nosie.

Dzisiaj to zrozumiałam. Wyjęłam telefon i wysłałam sms z przeprosinami i podziękowaniami za szczerość.

Mam nadzieję, że to będzie dla mnie nauka. Może gdyby była niemiła, skupiłabym się na tym. Chyba zaskoczyło mnie to, że ona postanowiła mi wszystko wytłumaczyć. Mam nadzieję, że się nie nadwyrężyła.

Absolutnie nie mam prawa, przepytywać ludzi z ich decyzji. Mogę grzecznie im opowiedzieć o swoim obawach i o tym co się we mnie dzieje w związku z tym, czego dotyczy sprawa. A jedynie dobra wola rozmówcy i ewentualna jego sympatia czy szacunek do mnie zdecyduje o ewentualnej odpowiedzi.

Jest mi bardzo wstyd. Tym bardziej, że potraktowała mnie mile i z szacunkiem a wiem, że nie musiała.

Nie wiem czy wiecie, co chcę przez to powiedzieć...
Nie wiem czy sama wiem. Dostrzegłam w sobie coś, czego do tej pory nie zauważałam.

6 komentarzy:

  1. I znowu. Fascynacja i zachwyt by pod koniec zrozumieć, że to płowe. Nie martw się, też mam bordera.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jednym tchem przeczytałam Twoje całe wypociny na tym blogu. Jesteś równie dobra jak "Uratuj mnie" , pozdrawiam, P.

    OdpowiedzUsuń
  3. O co chodzi z tą "płowością" ?

    Patrycja dzięki. Przeczytałam uratuj mnie, parę stron i nie polubiłam bohaterki. Długo by opowiadać.

    OdpowiedzUsuń
  4. Chętnie bym poznała powód Twojej niechęci do autorki owej książki. Miałam na myśli, że równie dobrze jak ona potrafisz pisać. Wpisy są niechaotyczne, przejrzyste, stabilne. Zazdroszczę i czekam na więcej!
    PS "płowość" to moje określenie na wszelkie, nękające mnie momenty "dewaluacji".

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytając tę książkę, zaczęłam przejmować objawy bohaterki. Rywalizowałam z nią o to, która z nas ma lepszego terapeutę. Wściekałam się, zaczęłam czuć nienawiść do niej, aż wreszcie mój terapeuta doradził mi by odstawić tę książkę. Teraz, gdy go nie ma chyba nie potrafiłabym do niej wrócić.

    OdpowiedzUsuń
  6. trzeba unikać tego co nas nakręca ale nie unikać życia - tak trudno wybierać i hamować; trzeba sobie wybaczać - w końcu dobrze wyszło z tą ciążą - złagodniałaś

    OdpowiedzUsuń