niedziela, 20 listopada 2011

Mój wewnętrzny konflikt.

Wróciłam wczoraj do domu. Po drodze zakupy, potem kolacja i pichcenie na najbliższe dni. Czułam się nieźle. Czekałam na wiadomości, na mój program telewizyjny. W międzyczasie błyskawiczna kąpiel (potwornie nie lubię się myć, wkurza mnie ta czynność). No i zaczęło się. Oglądam Voice of Poland. Mocno przeżywam występy wszystkich wykonawców. Siedzę w łóżku z kotami na kołdrze. Komentuję występy do siebie i do kotów. Bardzo ekscytuję się komentarzami jurorów - zwłaszcza tym jak mówią i co mówią. Śmieję się do siebie. Podskakuje na łóżku. Jak nastolatka :) Dostaję sms od współlolatorki, która jest w domu rodzinnym i też ogląda program. Komentujemy obie. Ślemy do siebie smsy. Że ten beznadziejnie a ten super zaśpiewał. A Ten Piotrek to taki przystojny i szalenie sexi, a Olka choć zdolna to strasznie nadęta.

W końcu prorgam się kończy.  Życzę współlokatorce dobrego wieczoru i NAGLE! To takie przerażające, takie... PRZERAŻAJĄCE. Dociera do mnie, że zostałam sama. JESTEM SAMA!

Późny wieczór, ja jeszcze mocno podekscytowana programem a tu STOP. KONIEC. Nie mam już na co czekać a tych emocji tyle we mnie. Nie ma do kogo się odezwać. Pierwszy raz od dłuższego czasu tak wyraźnie czuję jak bardzo bym chciała. Tęsknie, szalenie tęsknie za jakimś człowiekiem w pobliżu.

Nie mam ochoty na czytanie, na oglądanie, ba nawet na jedzenie. Czuję tylko ogromną pustkę związaną z samotnością. Nie mam do kogo wysłać smsa. Tak jakoś zaczepnie. Nikt nie przychodzi mi do głowy. Nikt taki, kto zaspokoiłby moja potrzebę obcowania z kimś.

Sięgam po zeszyt. Zaczynam pisać. Opisuję to co się stało, co się we mnie dzieje. Zgodnie z ćwiczeniem, które robiłam wczoraj. Nazywam czynnik, A, B i C. Główna emocja SMUTEK - spowodowany tęsknotą za kimś bliskim. No i kolejna LĘK, przed bliskością. Strasznie konfliktowa sprawa. Chcę a boję się. Przy czym to boję się jest panicznym lękiem, nie od udźwignięcia.

Myślę, że to są te pierwotne emocje, które przed których świadomym odczuwaniem chroni mnie bulimia.
To dlatego tak ciągle fiksuję się na myśli o jedzeniu, wadze, ćwiczeniach, bo nie radzę sobie z konfliktem, który toczy się we mnie.

Piszę o tym wszystkim w zeszycie. I w tem przychodzi mi na myśl sen, który śniłam wczoraj w nocy.
Otóż w tym śnie, czuję, że jestem ciastem, które jest wyrabiane przez jakiegoś mężczyznę. Ciągle mu wypadam z rąk, aż wreszcie upieczona zostaje polana galaretką. Ta galaretka wylewa się ze mnie. Staram się jakoś w sobie zawrzeć i prawie nie ruszać, by nie spłynęła i zastygła.

Wtem okazuje się, że muszę zostać przewieziona w jakieś miejsce. Jakiś mężczyzna, chyba już nie ten sam, wiezie mnie na rowerze, trzymając na tacy w jednej ręce. Galaretka trzęsie się dość mocno na mnie i w którymś momencie, on przytula mnie do swojej piersi dla bezpieczeństwa. Żebym nie wypadła, nie wylała się.

Wtedy dzieje się coś niesamowitego. Czuję bliskość tego mężczyzny. Jego zapach i ciepło. Czuję się tak błogo i bezpiecznie. Czuję, że oboje stanowimy jedność.

Tyle ze snu. Nie myślałam o tym specjalnie, dopóki nie wzięłam do ręki zeszytu i nie zaczęłam tego opisywać.
Przyszło mi na myśl, że ta pierś mężczyzny jest symbolem połączenia mojej dziecięcej części z matka.
Że jak matka i dziecka w pierwszych okresie rozwoju dziecka, stanowią całość i tak dziecko to postrzega. Tak ja tęsknie za jakąś formą połączenia się z kimś. Pochłonięcia go, zawłaszczenia. Scalenia się.

I wtedy pojawia się we mnie lęk przed bliskością. Zastanawiam się skąd to uczucie. Zaczynam myśleć, że nie tylko ja mam ochotę zawłaszczać kogoś ale boję się, że ktoś pochłonie mnie.

Że zbliżając się do kogoś, nie tylko ja mogę przekroczyć czyjeś granice, ale ten ktoś może zrobić to samo w moim kierunku. Jestem wręcz o tym przekonana, że i ja i większość ludzi ma takie tendencje.

Tym mężczyzną na rowerze, może być także mój terapeuta, którego trzymałam się kurczowo przez wszystkie te lata, nie pozwalając się nikomu innemu zbliżyć do siebie. Dlaczego? Bo czułam, dostrzegałam, jak ostrożny jest w stosunku do mnie. Nie tylko nie pozwalał mi przekraczać jego granic, ale także nie przekraczał moich. Czułam się w tej relacji bezpiecznie.

Gdybym miała się do kogoś kiedyś zbliżyć (to może być partner, przyjaciółka), to muszę być przekonana, że ten ktoś umie chronić siebie przede mną, ale także nie nadwyręża mnie.

Myślę, że to co opisałam powyżej jest prawdziwe. Niejednokrotnie docieraliśmy do tego w terapii, ale sprytnie uciekałam przed tym w jakieś mechanizmy obronne.

Pytanie, na ile tę myśl zachowam w sobie. Czy znów ucieknę? I co dalej? Błędne koło? Bulimia? Sztuczne cele?

To tyle co wczoraj udało mi się spisać w zeszycie. Poczułam w końcu jakąś ulgę, wyciszyłam się. Zgasiłam lampkę i dość szybko zasnęłam.

Dzisiaj to opisuję i jednocześnie przypominam sobie. Nadal zgadzam się z wnioskami, do których dotarłam.

To tyle na dzisiaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz