poniedziałek, 7 listopada 2011

Sprawozdanie z wyjazdu.

Wyjazdy są koszmarne. Zwłaszcza, gdy jest tak zimno. Pojechałam. Byłam. Koszmar. Nawet nie potrafię o tym pisać. Oni tam wszyscy żyją tak jakoś szumnie, szybko, szalenie. Mam dużą rodzinę.

Od razu po tym gdy wysiadłam z busa dostałam ataku bulimii. Chodziłam niespokojna i szukałam jakiejś cukierni, żeby kupić jakieś ciastka i się najeść. Z drugiej strony nie mogłam sobie na to pozwolić, bo musiałabym się tego jedzenia gdzieś pozbyć a  nie bardzo miałam gdzie. Nie mogłam też zajść do mojej rodziny i lecieć od razu do kibla i rzygać bo to byłby wielki dół i dla mnie i dla nich.

Wpadłam do jakiegoś sklepu. Kupiłam jeden batonik, który od razu zjadłam i kawał karpatki. Telepiąc się z bulimii, ruszyłam w stronę domu mojej siostry, gdzie czekały na mnie dwie siostrzenice. Jedna z synkiem. Przywitałam się z nimi troszkę niedbale i pospiesznie. Wyjęłam karpatkę i zaczęło się przygotowywanie kawy i ciasta. Spytały co u mnie a ja na to, że mam bulimię i dlatego tak bardzo przytyłam. Starały się mnie uspokoić i mówiły, że wyglądam normalnie itd. Ale ja byłam tak zafiksowana na swoim wyglądzie, że mogłam mówić tylko o tym. Jedyną rzeczą a raczej osobą, która odciągała moją uwagę był dwudziesto-miesięczny synek mojej siostrzenicy, który jest naprawdę ślicznym, żywiołowym dzieckiem.

Moje siostrzenice wybierały się do kosmetyczki. Zaproponowałam, że zostanę z małym. Tak też się stało.
Miałam go położyć spać. Mały na początek trochę popłakał. Potem zaczął ze mną negocjować, a że jest naprawdę kochanym słodziakiem uległam jego prośbom odnośnie zrobienia mu "totoni", co nie mniej nie więcej oznacza kakao :) potem pobawiliśmy się jeszcze króciutko a potem mały ogłosił: "Idziemy!". W jedną rękę wziął swoją butelkę z totoni, w drugą chwycił jaśka i przenieśliśmy się do drugiego pokoju, w którym przed dużym telewizorem, było rozłożone posłanie. Mały zaległ na nim. Ja włączyłam bajkę i tak oglądając jakiś mini max zasnęliśmy.

I dla niego i dla mnie sen okazał się zbawienny. Po jakimś czasie wróciła z pracy moja siostra. Weszła do pokoju i zaczęłyśmy rozmawiać. Ja znów starając się wytłumaczyć ze swojego koszmarnego wyglądu ogłosiłam, że bulimia znów wróciła i dlatego tak wyglądam. Na co moja siostra odpowiedziała, że dobrze wyglądam, że w końcu nie jestem już nastolatką i będę troszkę przybierałam na wadze chcąc nie chcąc.
Uspokoiła mnie troszkę.

Za jakiś czas wróciły moje siostrzenice. Przywożąc ze sobą ogromne pudło mieszanki ciastek. Wszyscy zasiedliśmy do stołu. Zrobiliśmy sobie kawę i zajadaliśmy się, zachwycając się smakami.

Wtedy powiedziałam do nich: "Wiecie co dziewczyny, za to was lubię. Można z wami usiąść i się nawpieprzać na legalu." Uśmiały się :)

Wszystkie moje koleżaneczki jedzą jak ptaszynki, i jak z nimi jem to mam wrażenie, że jestem jakimś mega potworem, który pochłania jakieś niezliczone ilości jedzenia. Nawet wtedy, gdy nie mam ataku bulimii.

Potem przeniosłyśmy się do salonu i tam rozmawiałyśmy. O ciążach (jedna z siostrzenic rodzi za tydzień), o porodach, o dzieciach. Opowiadałam im o mojej siłowni i demonstrowałam niektóre ćwiczenia, od czasu do czasu wtrącając coś o tym, że jestem gruba itp.

Wieczorem Mały, moja siostra i ja zalegliśmy przed telewizorem i oglądaliśmy Voice of Poland. Moja ciężarna siostrzenica poszła do swojego męża na górę, moja druga siostrzenica i siostrzeniec poszli do knajpy. Moja siostra zasnęła a my z Małym pilnie śledziliśmy relacje na żywo w tv a jak zasnął, odczułam wielką frajdę, że taki maluszek śpi słodko obok mnie. Było to bardzo miłe.

W niedzielę rano dostałam bolesnej miesiączki i już nie miałam ochoty na wyjazd do matki. Męczyłam się okropnie. Tak ciężko było mi wstać z łóżka i się ubrać. Spojrzałam na siebie w lustrze. Tragedia. Opuchnięta okropnie. Nie wiem czy od rzygania, czy od miesiączki. A może od jednego i drugiego.

Z trudem się ubrałam, umalowałam i pojechaliśmy. Ja i moje dwie siostry i Mały. Na miejscu prawie się nie odzywałam. Znów miałam ochotę przepraszać moją matkę i moje siostry, że jestem taka brzydka i gruba. Czułam, że je jakoś zawiodłam. Że nie mają być z czego ze mnie dumne. Siedziałam cicho i się nie odzywałam. Matka to zauważyła i powiedziała, żebym coś opowiedziała, co u mnie i tak dalej. A ja na to, że przecież do niej dzwonię i wie wszystko, i żeby one coś mówiły a ja sobie posłucham.

Oczywiście w momencie wejścia do domu zaczęła się akcja z jedzeniem. Na kuchence już dogotowywał się obiad i zaczęło się kręcenie wokół jedzenia. To zajęło nam jakieś pół godziny. Potem chwila rozmowy i po jakimś czasie znów akcja jedzenie, bo już się zbierałyśmy i matka zaczęła pakować wszystkim jedzenie ze sobą do domu. Ja nie chciałam. Nie byłam w stanie nic od niej wziąć.

Byłam u matki krótko, wiem. Nie dałam rady dłużej i nie potrafię tego wytłumaczyć. Ale też musiałyśmy wracać wcześniej bo o 15stej miałam autobus do warszawy. Kiedy jechałyśmy z siostrami do miasta, poczułam się dużo lepiej i nawet miałam ochotę pobyć z nimi dłużej.

Podwiozły mnie pod autobus. Pożegnałam się i za chwilę już jechałam do domu. Poczułam ogromną ulgę. Wracam do DOMU. Po 11 latach mieszkania w Warszawie, jestem na tyle związana z tym miastem, że czuję się tu jak w domu. Przespałam niemal całe trzy godziny podróży.

Wysiadłam na Placu Defilad i poszłam do pierwszego lepszego sklepu i kupiłam sobie spodnie o numerze 40. Koniec z okłamywaniem się. Przytyłam i nie będę chodzić we wpijających się w moje ciało ciuchach. Jestem jaka jestem. Wyglądam jak wyglądam. Oto ja. Muszę się zmierzyć z prawdą o sobie. Nawet jeśli część z tego, to tylko moje wyobrażenie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz