Dzisiejszy poranek przez chwilę tak jak dawniej. Spokojny, dobry, pozytywny. Dokończyłam nawet robić porządek w szafce w łazience. Potem śniadanie a potem trach! Kompletny spadek formy.
Wróciła myśl o przyjaciółce. Właściwie o wszystkich i o tym co od Was usłyszałam. Bardzo mi z tym źle, ale nie chodzi tu o mnie, ale o to, że się przejęliście.
Pojadę do przyjaciółki i sióstr chyba dziś wieczorem. Tylko spakować się muszę jakkolwiek. Choć w sumie to bez sensu. Dziś pojadę, jutro wrócę. Nie ma sensu się pakować. Spotkam się z siostrami. Myślę, że jestem im winna rozmowę. Nawet gdyby mnie miały roznieść na strzępy ze zrozumiałej dla mnie złości. Choć może być i tak, że będziemy wszystkie beczeć. Choć jak znam nasz temperament to będziemy i krzyczeć i beczeć.
Dzwoniłam do siostry, że przyjadę. Powiedziała, że będą czekać na mnie.
A co mogę zrobić dla Was?
Coś mi przyszło do głowy. Gdy na początku tego roku po raz pierwszy od rozstania, to jest od siedmiu lat, rozmawiałam szczerze z moim byłym chłopakiem, z którym byliśmy silnie związani, to K. powiedział mi coś takiego:
"Wiesz co było najbardziej wyniszczające w byciu z tobą? Ten ciągły strach o ciebie. Każdego dnia, niemal w każdej chwili. Strach, od którego uwolniłem się dopiero niedawno."
Mój terapeuta powiedział mi kiedyś, że daję ludziom to co noszę w sobie...
Nie chcę już tak się bać. Nie chcę robić tych wszystkich złych rzeczy, by uciec przed strachem. Nie chcę nikogo ranić. Nie chcę ranić siebie.
To trudne podnosić się teraz z tego ogromnego bólu, z tego przerażenia, z rezygnacji, mając w sobie ogromne poczucie winy wobec Was, wobec P., wobec moich bliskich.
Mój terapeuta zaopiekował by się mną teraz próbując zrównoważyć skutki tego wszystkiego. Rozmawialibyśmy pewnie o karzącej, surowej matce, którą właśnie uruchomiłam a także o tym, jak bardzo musiało być mi trudno, skoro posunęłam się do takiego czynu.
Próbowalibyśmy zrozumieć co się stało. Nadać wszystkiemu jakieś znaczenie, jakiś sens. Ubrać w słowa i wyrazić emocjami. Mój terapeuta były dla mnie teraz ujmująco dobry i czuły. Zapewniałby mnie o tym, że jest w nim miejsce, by przyjąć moje emocje, by je przetrzymać, złagodzić, do momentu, gdy będę na tyle silna by zmierzyć się z nimi sama.
Mój terapeuta mówiłby do mnie teraz cichym, ciepłym głosem i niósł ulgę.
Pewnie zaczęłabym płakać jak dziecko i przepraszać, przepraszać, przepraszać. A on tłumaczyłby mi, że nie muszę przepraszać za to co w sobie noszę, ale żebym próbowała zrozumieć jak ogromną krzywdę wyrządzam przede wszystkim sobie a przez to także innym.
Co się takiego stało? Co się takiego stało Panie Michale? Co się takiego stało?
Może ta nowa Pani pomoże mi to zrozumieć, a może już to wiem?
Teraz stoję przed Wami, przed sobą z ogromnym bólem wynikającym z tych wszystkich rzeczy, które wydarzyły się w ostatnim czasie.
Jestem bardzo słaba. Jestem bardzo słaba. Potrzebuję wsparcia, potrzebuję tylko na tę chwilę, na ten czas. Potem dalej już pójdę sama.
Bardzo dobrze że koisz się słowami pana Michała. To ci jest potrzebne!
OdpowiedzUsuńdomagając się zainteresowania tym co się stało, obdzielasz odpowiedzialnością;
OdpowiedzUsuńchcesz rozdrapywać?
nie da się zrobić kroku?
pewnie musisz się wygadać, ale to jest jeszcze oglądanie się wstecz;
wydaje mi się, że otrzymasz tu duże wsparcie, kiedy odwrócisz się przodem do życia;
może popatrz kto nie chce z Tobą płakać i tkwić
ku... nic już nie rozumiem, trzymaj się!
OdpowiedzUsuńCzasem mam wrażenie, że to jest wszystko takie wymuszone, wyreżyserowane i sztuczne. Może powinnaś pomóc komuś słabszemu, może to dałoby Ci siłę. Nie wiem. Czuję fałsz i dorabianie ideologii.
OdpowiedzUsuń