piątek, 7 grudnia 2012

Ból

Dzisiejszy poranek przez chwilę tak jak dawniej. Spokojny, dobry, pozytywny. Dokończyłam nawet robić porządek w szafce w łazience. Potem śniadanie a potem trach! Kompletny spadek formy.

Wróciła myśl o przyjaciółce. Właściwie o wszystkich i o tym co od Was usłyszałam. Bardzo mi z tym źle, ale nie chodzi tu o mnie, ale o to, że się przejęliście.

Pojadę do przyjaciółki i sióstr chyba dziś wieczorem. Tylko spakować się muszę jakkolwiek. Choć w sumie to bez sensu. Dziś pojadę, jutro wrócę. Nie ma sensu się pakować. Spotkam się z siostrami. Myślę, że jestem im winna rozmowę. Nawet gdyby mnie miały roznieść na strzępy ze zrozumiałej dla mnie złości. Choć może być i tak, że będziemy wszystkie beczeć. Choć jak znam nasz temperament to będziemy i krzyczeć i beczeć.

Dzwoniłam do siostry, że przyjadę. Powiedziała, że będą czekać na mnie.

A co mogę zrobić dla Was?

Coś mi przyszło do głowy. Gdy na początku tego roku po raz pierwszy od rozstania, to jest od siedmiu lat, rozmawiałam szczerze z moim byłym chłopakiem, z którym byliśmy silnie związani, to K. powiedział mi coś takiego:

"Wiesz co było najbardziej wyniszczające w byciu z tobą? Ten ciągły strach o ciebie. Każdego dnia, niemal w każdej chwili. Strach, od którego uwolniłem się dopiero niedawno."

Mój terapeuta powiedział mi kiedyś, że daję ludziom to co noszę w sobie...

Nie chcę już tak się bać. Nie chcę robić tych wszystkich złych rzeczy, by uciec przed strachem. Nie chcę nikogo ranić. Nie chcę ranić siebie.

To trudne podnosić się teraz z tego ogromnego bólu, z tego przerażenia, z rezygnacji, mając w sobie ogromne poczucie winy wobec Was, wobec P., wobec moich bliskich.

Mój terapeuta zaopiekował by się mną teraz próbując zrównoważyć skutki tego wszystkiego. Rozmawialibyśmy pewnie o karzącej, surowej matce, którą właśnie uruchomiłam a także o tym, jak bardzo musiało być mi trudno, skoro posunęłam się do takiego czynu.

Próbowalibyśmy zrozumieć co się stało. Nadać wszystkiemu jakieś znaczenie, jakiś sens. Ubrać w słowa i wyrazić emocjami. Mój terapeuta były dla mnie teraz ujmująco dobry i czuły. Zapewniałby mnie o tym, że jest w nim miejsce, by przyjąć moje emocje, by je przetrzymać, złagodzić, do momentu, gdy będę na tyle silna by zmierzyć się z nimi sama.

Mój terapeuta mówiłby do mnie teraz cichym, ciepłym głosem i niósł ulgę.
Pewnie zaczęłabym płakać jak dziecko i przepraszać, przepraszać, przepraszać. A on tłumaczyłby mi, że nie muszę przepraszać za to co w sobie noszę, ale żebym próbowała zrozumieć jak ogromną krzywdę wyrządzam przede wszystkim sobie a przez to także innym.

Co się takiego stało? Co się takiego stało Panie Michale? Co się takiego stało?

Może ta nowa Pani pomoże mi to zrozumieć, a może już to wiem?

Teraz stoję przed Wami, przed sobą z ogromnym bólem wynikającym z tych wszystkich rzeczy, które wydarzyły się w ostatnim czasie.

Jestem bardzo słaba. Jestem bardzo słaba. Potrzebuję wsparcia, potrzebuję tylko na tę chwilę, na ten czas. Potem dalej już pójdę sama.












4 komentarze:

  1. Bardzo dobrze że koisz się słowami pana Michała. To ci jest potrzebne!

    OdpowiedzUsuń
  2. domagając się zainteresowania tym co się stało, obdzielasz odpowiedzialnością;
    chcesz rozdrapywać?
    nie da się zrobić kroku?
    pewnie musisz się wygadać, ale to jest jeszcze oglądanie się wstecz;

    wydaje mi się, że otrzymasz tu duże wsparcie, kiedy odwrócisz się przodem do życia;

    może popatrz kto nie chce z Tobą płakać i tkwić

    OdpowiedzUsuń
  3. ku... nic już nie rozumiem, trzymaj się!

    OdpowiedzUsuń
  4. Czasem mam wrażenie, że to jest wszystko takie wymuszone, wyreżyserowane i sztuczne. Może powinnaś pomóc komuś słabszemu, może to dałoby Ci siłę. Nie wiem. Czuję fałsz i dorabianie ideologii.

    OdpowiedzUsuń