czwartek, 6 grudnia 2012

Prawda o mojej matce.

Właśnie wstałam. Póki co, poranek ok. Oj wymęczyło mnie wczoraj to poczucie winy. I może smutek trochę i wstyd. Ale z siostrą moją sobie popisałam na skype.

Nie tą co była u mnie w poniedziałek ale tą drugą, która w takich momentach kompletnie się wycofuje. Spytała mnie czy długo jeszcze zamierzam tak żyć? Że ona nie wie co ma mi napisać.
Że rozumie, że to się bierze z tego samego powodu, z którego ona sobie nie może ułożyć życia.

Pisałam jej o tym, że my wszyscy (jest nas czworo rodzeństwa), że my wszyscy nie umiemy z nikim wchodzić w trwałe relacje (wiem, mój Pan M. by zaprotestował).

Tak chorobliwie poszukujemy mamusiowego i tatusiowego "jesteś dla mnie ważna", że choćby się wszyscy posrali, to i tak tego nie usłyszymy.

To jest tak, że w życiu spotykamy wartościowych ludzi, zatrzymujemy się przy nich na chwilę i potem każdy powód jest dobry, by powiedzieć, eeech... to nie to, trzeba to spieprzyć, trzeba spieprzać. I tak się tłuczemy jak te ćmy od światła do światła.

Szkoda mi naszej czwórki. Jesteśmy na własne życzenie tacy bezpańscy i niczyi. Moje siostry i brat, jeszcze patologicznie krążą wokół matki. Brat rzadziej. Dziewczyny są na etapie ciągłego poprawiania matki. Jeżdżą do niej co chwila i pucują jej mieszkanie, ogród i jakieś inne rzeczy.

Brat z tego co wiem, wpada czasem znienacka i wyzywa je od kurew tudzież innych. A matka jak to matka, każe mu spierdalać. No i się tak kłócą przez czas jakiś. Do tego dochodzą moje siostry i ciągłe wypominanie, kto, kiedy, komu, gdzie...

Potem matka standardowo podaje obiad. I wszyscy jak grzeczne dzieci, zgodnie siadają do stołu i jedzą ten "matczyny pokarm" od mamusi, mamuni...

Ze mną jest troszkę inaczej. Kiedy tam zajeżdżam jestem wciąż na "nie". Zjedz coś prosi matka - bo to wszystko kręci się wokół jedzenia - a ja twardo, że nie. - No czemu nie zjesz? - pyta matka, takie dobre... no weź choć spróbuj.. A ja, że  nie. - Kawę sobie zrobię. No i zaczynam chodzić po kuchni i z odruchem obrzydzenia wyciągać tłuste kubki z szafki, tłustą łyżeczkę i tanią kawę z dyskontu.

Ostentacyjnie wykrzywiam buzię i wygłaszam swoją opinię na temat kawy. Sama do matki nie jeżdżę, więc zawsze jest ktoś, jakaś siostra choćby. Tak więc zaraz się włącza obrona Matki Przenajświętszej, że mogłabym choć co jakiś czas przyjechać i matce sprzątnąć mieszkanie i pomyć kubki, których się tak brzydzę.

Na co ja, że ja matki brudów sprzątać nie będę. No a matka to teraz już do mnie nie tak jak kiedyś z rękami i furią tylko po dobroci, tak jak jej kazał ksiądz na ambonie i Ojciec Dyrektor - po dobroci.

No i matka do mnie, że czemu ja taka jestem? Że chyba widzę, że ona już w takim wieku i jej ciężko, a poza tym to chyba nie byłam u sąsiadki takiej, szmakiej, to bym dopiero zobaczyła jak ludzie mieszkają.

No a ja na to, -  a co mnie ludzie obchodzą. Mnie obchodzi mój dom. - I tego domu się czepiam na różne sposoby. No i siadają tak na mnie wszyscy, że co to ja kurcze, paniusia z Warszawy przyjechała, że leń jestem i egoistka. Że tylko o sobie myślę, że nie pomyślę o tym co u nich.

A ja kurwa z nimi już żyłam sobie do 21 roku życia. Fakt od 16stego już sama, osobno. Ale do 21go męczyłam się jeszcze, bo byli za blisko. I doskonale pamiętam, choć już nie chcę pamiętać.

No i mija czas jakiś i  matka podchodzi i przytula mnie. No tak jak to w serialach robią, bo jak nie wiecie to seriale pełnią funkcję edukacyjną. [ironia]

No przytula mnie i mówi - no czego ty? No czemu ty taka jesteś? Czy my ci źle życzymy?
No to ja spuszczam z tonu i coś tam odbąkuję, że nie, że nie lubię tylko tego domu, że mogłybyśmy się na przyszłość gdzieś indziej spotykać.

Matka na to, żebym nie marudziła, tylko jak tu tak wszyscy jesteśmy to może jej pomożemy, nie wiem, fasolę na przykład kurwa przesiać czy coś takiego.

No i moja siostra, siostrzyczki,czy kto tam się nawinie... tup tup tup, za mamusią. One to są przygotowane, wyjmują z aut ciuchy na zmianę i zaczyna się sprzątanie i przesiewanie. Zaraz się schodzą sąsiadki, sąsiedzi i tak siedzą wszyscy przy tej przykładowej fasoli.

A mnie tam lotto. Biorę matki rower i mówię, że jadę do ojca na cmentarz. Przy ogólnym aplauzie (że niby dobrze, że do ojca jadę na grób) opuszczam towarzystwo, tylko gdzieś jeszcze słysząc skrawki rozmów, a kto to? Pytają sąsiadki - To Twoja... i tu pada moje imię. No tak tak, matka odpowiada z zachwytem. Przyjechała do mnie córcia z Warszawy...

No ja tak tym rowerem jadę sobię nad Bug... i siadam na brzegu i próbuję sobie przypomnieć coś dobrego, coś dobrego...

Ale wszystko już nie takie, nie to. Wszystko pozmieniane, cała wieś jakaś taka obca i ten dom obcy i ludzie obcy.

Czasem wpadam do kuzynki i jej męża, którzy tam mieszkają, Mają wspaniały wielki dom, i tak czyściutko i tak troszkę zanim wrócę do matki, próbuję ochłonąć u nich z tego szoku domu rodzinnego.

Pytają mnie co i jak u mnie, no to ja, że dobrze, wszystko dobrze. A Oni po chwili śmieją się, że pewnie znów spieprzyłam od matki i mówią, że rozumieją.

Potem telefon od siostry, gdzie jestem, ja na to, że już wracam, żegnam się z kuzynostwem i szybko jak dziecko, które coś właśnie zbroiło, do domu.

Pyta mnie siostra - na cmentarzu byłaś? - A ja że nie. - To gdzie byłaś? - A tak przejechać się. - Ot i cała rozmowa ze mną.

No i wtedy już siostra ze mną po dobroci. Żebym jej pomogła, że we dwie raz dwa zrobimy co trzeba i pojedziemy. No i jak już tak wszyscy po dobroci, to panieneczka z Warszawy z wielką niechęcią w dwa paluszki bierze grabki, dajmy na ten przykład i grabi listki mamusi, tudzież fasolkę co się gdzieś tam zawieruszyła w trawie pozbiera.

I tak po jakimś czasie zaczyna przychodzić świadomość, że jestem częścią jakiejś rodziny, że dom, ten obleśny dom, i obleśny jego kolor (facet od malowania, pomylił kolor), że to mój dom. I że jestem jakoś z tym wszystkim powiązana i nie ucieknę od tego, nie wyprę.

I zaczynam już nawet z jakąś satysfakcją zbierać tę fasolkę i grabić listki a mamusia (o Boże jakie to głupie) stoi obok i mówi, no proszę jak nasza.. (i tu pada moje imię) dzielnie pracuje, i jak żwawo jak mały samochodzik - czy coś tam.

Na co ja już z niemałym skrępowaniem - oj mamo, przestań - na co matka - no tak tak, widzisz jak dobrze ci to robi? Tu powietrze świeże, i poruszasz się. Nie to co w tej Warszawie, tam tylko z metra do autobusu, z autobusu pod dom. Co to za życie tam ty masz... a tu troszkę ruchu zaznasz.
Przyjechałabyś do matki, odżyłabyś tu, ja dobrze wiem.

I dalej matka monolg (siostra milczy i zapieprza ostro) - zobacz, my tu wszyscy w kupie. Razem się trzymamy. Jak co się komu stanie, to zaraz jedno, drugie wie. A ty co tam? Sama. Jak to tak można samemu żyć? Toż to niezdrowe, nienormalne. Ty jak ta stara panna tylko koty i dom. Co to z takiego życia, jak to tak można żyć?

Na co ja znowu z zażenowaniem - oj mamo...

No a czy ja źle mówie? (tu matka wymienia imię siostry i powtarza) No czy ja źle mówię?

Na co siostra - oj mamo, nie ma sensu. Jak sobie tak wybrała to niech ma. Jeszcze kiedyś zobaczy, co to znaczy samotność, na starość. O! Teraz myśli, że cały świat zwojuje. Przyjdzie taki czas, że człowiek będzie potrzebował do kogoś gębę otworzyć a tu nic, żywego ducha.

I tak już matka z siostrą sobie o mnie rozmawiają. O mnie przy mnie.

No ale czy ona kiedy doceniała to, że my tutaj się martwimy, że życzymy jej dobrze. Mamo - siostra na to - to taki samolub jak J. - tu pada imię mojego brata. - Gówniara myśli, że wszystkie rozumy, pozjadała. Żebyś ty ( i tu pada moje imię) wiedziała jakie ludzie mają problemy. Jakie my tu  mamy problemy. Tobie to byle paluszek skaleczysz to już histeria wielka. No pewnie, ona chora bardzo (znów o mnie koło mnie). Bo to paniusia musi do psychiatry, do terapeuty... Ja bym Ci tych lekarzy z głowy szybko wybiła. Jakbyś musiała zapierdalać tak jak my z A. (tu pada imię mojej drugiej siostry). Dom utrzymać, dzieci wychować. No powiedz (moje imię) co Ty wiesz o życiu, co Ty wiesz?

A ja już nic, tylko  grabię te pierdolone listki i na ten kurwa wózek co mi nim siostry w dzieciństwie wybiły dwie jedynki, na ten wózek kładę i wożę gdzieś na jakąś kupkę i w chuju to mam co one tam mówią.

One wiedzą swoje ja swoje. Ale ja już nie forsuję tego co one przeciw i do mnie. Tylko sobie słucham. A może nawet już nie słucham.

Na koniec mamusia, jeszcze ukłony w moją stronę i podziękowania. A mi już głupio samej i wstyd, że też kurwa jakaś uparta jestem, i ryczeć mi się chce i ze złości na nie i na siebie, że tak się narowię jak ten koń.

I tylko jeszcze, szykując się do drogi powrotnej matka, próbuje mi upchnąć jakiś słoiczek tego, śmego. Ale no sorry, nie jestem w stanie wziąć, nawet tak, żeby jej przyjemność zrobić. Tylko tłumaczę matce, że nie trzeba, że ja nie jem takich rzeczy, że nie chcę. No to matka choć siostrze coś wepchnie.

Potem wyściska mnie i spyta jeszcze - a pieniążków Ci nie trzeba? - Przyjeżdżaj do mnie częściej. Tu taki spokój, odpoczniesz sobie.

W drodze powrotnej jeszcze dostaję zjebkę od siostry, że chociaż mogłabym przy matce poudawać.
Ale nie podejmuję tematu.

I jeszcze, żeby siebie przed Wami pogrążyć to powiem, że roku pewnego przywiozłam matce, tak bez okazji, tylko dlatego, że bardzo chciałam jej coś dać a nie wiedziałam co, kupiłam jej ogromny bukiet róż. Zawiozłam jej te kwiaty a ona (wtedy tak myślałam) zamiast się ucieszyć pogadankę mi zrobiła, że ile to to musiało kosztować, że pieniędzy nie mam, to już mogłam jej kupić jakiś balsam, przecież wiem, że ona z tą skórą suchą się męczy.

Ech.. pomyślałam, chciałam dobrze, i wyszło jak zwykle. I potem, jakiś rok później (sorry będę beczeć) jak do niej zajechałam, stały te wysuszone, wyblakłe już róże w wazonie w pokoju.

Mówię do niej mamo (nie wiedząc, że to te moje), a po co Ty te suche kwiaty trzymasz, a matka na to - a bo to od córci mojej. I cholernie głupio mi się zrobiło i coś tak mocno ścisnęło za serce. I tylko coś przebąknęłam, że przywiozę jej nowe kwiaty. Ale nigdy już nie przywiozłam

 Wczoraj byłam w kinie na "Moim Rowerze". I tam jest bardzo wyraźnie pokazana ta pretensja dziecka do rodzica. Ta taka już zaśniedziała, taka skostniała już. Owszem płakałam i jeszcze wieczorem P. powiedziałam, że nie widziałam tam powiązań ze swoim życiem, ale tak sobie płakałam, nad losem bohaterów - z empatii.

Nieprawda. Było tam trochę o mnie i mojej matce.


Ot i tyle, jakoś mi się tak dzisiaj zebrało na to dziwne wspominanie.

Pewnie to dlatego, że z tyłu głowy mam gdzieś taką myśl, że niebawem święta i że oni tam wszyscy na mnie czekają...

10 komentarzy:

  1. Smutny wpis.
    Smutno mi, że u Ciebie było tak smutno.
    Udawanie zżera obrzydliwie, nic, tylko usiąść, skulić się i płakać.
    Trzymaj się.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przygniatający opis matki, która nie widzi swojego dziecka, dla której dziecko jest tylko i wyłącznie obiektem oskarżeń i ataków.
    Smuuuuuuuuuuuuuuuutne potwornie :(

    OdpowiedzUsuń
  3. będę okrutna? a może otrzeźwiająca - nie wiem;

    czego szukałaś przez całą tą 'wycieczkę'? cudzej winy i usprawiedliwienia?
    no można i tak;

    czas minął matka dalej przesiewa fasolę - przynajmniej będzie na wigilię, a Ty gdzie masz swoja fasolę? co robisz?
    masz pretensje, że oni nie widzą czego Ci potrzeba ale Ty matce sru róże na czubek tej fasoli - a ona i tak się cieszy, bo ma się cieszyć;

    było jak było,
    co poharatane wiesz!
    może nie mów co kto źle tylko sama cokolwiek?
    dowalę Ci - jak nie umiesz nic innego to zacznij tak jak matka hodować fasolę; dostatecznie nudne i dołujące zajęcie, żeby mieć ochotę to rzucić;

    Ty robisz co chcesz - od: dziś się zabiję do pojutrze: pójdę do kina - a na święta - pojęczę, że muszę 'tam' jechać;

    można tak zapełnić całe życie, obdzielając odpryskami rodzinę i współpracowników i znajomych

    bo tak wygodnie? nie, nie do końca! wiem - wiem co to bpd!

    ale do ciężkiej cholery czemu grzebiesz cały dzień w nie wiadomo czym - nie wiadomo po co - póki sama sobie nie odpowiesz czego nie robiłaś by myśleć o tym co dziś nie ma znaczenia, to będziesz tkwiła w rozdrapywaniu ran, których nie ma;

    możliwe, że tak się nie da, że to nie jest możliwe w Twoim przypadku

    ale są ludzie, którzy mają taką traumę wyniesioną z domu, że to jest jedna wielka rana, do tego powypalany mózg; trudno im się uczyć, trudno nawiązywać kontakty - są sami jak palec na świecie i wiedzą, że nie ma co myśleć o żalu czy naprawianiu jakichś domowych kątów; i niczym innym prócz zapewnieniem sobie warunków do życia nie zajmują się;

    może to jest sposób nie obdzielać wszytskich odpowiedzialnością za swoje dorosłe życie;

    nie wiem co jest możliwe;

    ale znam borda, który mówi szkoda czasu na gadanie trzeba iść i zająć się wyłącznie pracą, ciężką, codzienną i nie liczyć na to, że będzie inaczej; zostawić w spokoju innych i żyć osobno, starannie, nudno pilnować by nie wydawać więcej niż się zarobi bo okropnie być głodnym i marznąć;
    zmuszać się do wstawania o świcie i chodzić spać prawie z kurami;

    i uśmiecha się kiedy spotka się porządnego człowieka;
    nie mam pojęcia czy to dobry sposób ale na pewno jakiś;

    może jest coś w tym, że Ty chcesz, żeby cały świat działał inaczej a Ty tak jak do tej pory; a w Tobie zmiana ma dotyczyć tylko zniknięcia wszechogarniającego nieszczęścia;

    przesadziłam ale może tak widać o czym myślę, kiedy patrzę jak się wkręcasz w bezsens;
    obdzielasz na lewo i prawo tym co 'się nie da' nie robiąc kroku w stronę gdzie sama możesz wszystko;

    trudno ale jednak można;
    trzymaj się - może znajdziesz w tym coś do wykorzystania;








    OdpowiedzUsuń
  4. Doprawdy, zumiewa mnie to, że nikt z Was do tej pory nie zauważył, że ja napisałam dobrze o swojej matce. Że raczej chciałam ukazać swój rzeczywisty egoizm i nastawienie na branie.

    Ukazałam siebie jako osobę bardzo ironiczną, oskarżającą, odrzucającą wszelkie przejawy zainteresowania matki, tak jak tylko to potrafi.

    Hm... Zdumiewające...

    OdpowiedzUsuń
  5. Zdumiewające?
    Nie.
    Masz w sobie po prostu dwie osoby jedna jest taka jak matka, okarażająca i okrutna a druga łagodna, dobra, pomocna itd.

    OdpowiedzUsuń
  6. Doprawdy?
    W którym miejscu opisałaś ją wartościująco, przedstawiłaś "dobrze"? - między wierszami?

    OdpowiedzUsuń
  7. Twoja matka to 'pospolita mistrzyni' we wzbudzaniu poczucia winy i manipulatorka. Tyle w temacie :) :(

    OdpowiedzUsuń
  8. Mnie też zaskoczyły komentarze pod wpisem :) bo świetnie opisałaś tę zadawnioną urazę do matki, za te wszystkie cierpienia... tę urazę, która nie pozwala zauważyć, że matka zawsze jest matką i na swój prosty sposób kocha swoje dzieci
    nieidealna, rozczarowująca rodzina, ale własna rodzina.
    Dziecko nie odróżni, dziecku trudno zrozumieć, że matka ma sama tyle problemów i dlatego popełnia tyle błędów. Jako dorośli możemy to zrozumieć..
    Piękny wpis.
    Rozumiem Twoją postawę wobec rodziny, to "zacięcie", poczucie inności. Rozumiem też w jakiś sposób prosty sposób myślenia Twojej matki, Twoich sióstr. Te mechanizmy i role, które opisałaś.
    Ale wszyscy trzymacie się w jakiś sposób razem.
    Osobno, ale razem.
    rozczarowani do granic możliwości, ale razem, i tam jest na pewno miłość między Wami
    może największy ból sprawia Tobie kiedy blokujesz tę miłość do nich, miłość do swojej matki. może można kogoś kochać i jednocześnie nie zaprzeczać krzywdom, które wyrządziła nam ta osoba.
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. sorry za powtórzenia, jestem zmęczona dziś ;)

      Usuń
  9. Dzięki Sav, dziękuję Wam wszystkim za wpisy. Myślę, że każdy z nas wyczytał w tym wpisie coś co jakoś sam nosi w sobie.

    Jakieś swoje własne doświadczenia, myślę, ale mogę się mylić.

    Po trzech pierwszych komentarzach, postanowiłam przeczytać to co napisałam i rzeczywiście, być może pewne komunikaty były niejasne.

    Jest tak jak napisała Sav.

    A najcenniejsze z Twojego wpisu Sav jest to, czego przez długie lata uczył mnie mój terapeuta, to jest postrzegania ludzi w całości, bez uruchamiania mechanizmu rozszczepienia.

    To bardzo trudne łączyć w sobie tak silne emocje jak pragnienie matczynej miłości, czy nawet miłość do matki, z poczuciem ogromnej krzywdy i pamięcią zagrożenia życia jakie stwarzała.

    OdpowiedzUsuń