wtorek, 12 lipca 2016

Powrót

Dzisiaj wróciłam z Liverpoolu. Po raz pierwszy w życiu byłam w tak pięknych miejscach. A cieszyłam się jak dziecko. Te wodospady były przecudne. Przeszliśmy tę ośmio kilometrową trasę całkiem sprawnie. Choć było głównie pod górę i po błocie, po którym ja szłam boso. Wszyscy w gumiakach albo w butach trekingowych a ja boso, co było jeszcze większą atrakcją :)  Czasem padał deszcz, a nawet lał, a czasem świeciło słońce i było strasznie gorąco. Albo sie ubieraliśmy, albo rozbieraliśmy. Towarzystwo było przesympatyczne. I choć przez moment wisiała nad nami groźba pozostania w Liv. to udało nam się z A. i M. zawalczyć i wycieczka się odbyła. Co prawda w dużo mniejszym, ale bardzo przyjemnie kameralnym składzie.
Stąd też uknuliśmy hasło: "Nie ma co liczyć na innych, ale grunt, że można na siebie."

Gdy wróciliśmy do domu w New Brighton padłam ze zmęczenia prawie tak jak stałam. A. poszła wziąć prysznic. Ja nie dałam rady. A rano, gdy A. poszła do pracy, ja jeszcze długo spałam. Wreszcie ściągnęłam się z łóżka i leniwie tłukłam się po domu. Zrobiłam śniadanie, obejrzałam angielską telewizję i ganiałam kota A., trzaskając mu foty. Zdjęcia zatytułowałam: "Żywy kot i martwy kot", ale trzeba było to zobaczyć :)

Potem ubrałam się i pojechałam do Liverpoolu, a stamtąd do innej miejscowości nadmorskiej, bo A. też mieszka nad morzem. Cały dzień tak przechodziłam. A gdy A. wróciła z pracy poszłyśmy nad morze zbierać muszle i oglądać odpływ, który odsłonił porośnięte soczyście zielonym mchem skały. Pięknie to wyglądało. Ojeejj, cudownie.
Chodziłyśmy, plotkowałyśmy i tak kolejny dzień minął. Dzsiaj rano pożegnałyśmy się. A do pracy, a ja pojechałam na lotnisko. Nie lubię wyjeżdżać z Liverpoolu, zawsze jest mi jakoś smutno. Wylądowałam w Warszawie a tu parno i duszno. Po drodze ogarnęłam kilka rzeczy. Zarezerwowałam miejsce w busie na jutro i dalej w drogę.

Tym razem do mojego rodzinnego miasta złożyć dokumnety związane z przedłużeniem orzeczenia niepełnosprawności. Wracam wieczorem. Nawet nie zajrzę do matki na wieś. Nic jej nie powiem, że byłam. Może we wrześniu do niej zajadę. Teraz jeszcze nie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz