wtorek, 19 lipca 2016

Powrót

W niedzielę na pożegnanie dziewczyny z pokoju wyciągnęły mnie do klubu. Nie miałam ochoty i naprawdę chyba czekali na mnie wszyscy jakąś godzinę. Wszyscy, bo dziewczyny tak długo mnie prosiły, że w końcu z naszego pokoju poszło sześć osób. Z tego my trzy Polki. Siedziałam okropnie zmęczona na łóżku po całodniowym spacerowaniu nad morzem. Stopy brudne od chodzenia boso. Przeszłam plażą, lasem i jakimiś skarpami do Gdyni. Po drodze mijałam ludzi, z którymi czasem coś zagadywałam. Bo a to piesek, a to dziecko, a to jakiś inny stwór. Robiłam zdjęcia i wrzucałam na fejsa. Kiedy dotarłam do Gdyni udało mi się trafić na przystanek, z którego bezpośrednio pojechałam na osiedle mojego wujka. Wszystko, no prawie wszystko wyglądało inaczej. Ale ta wielka skarpa pozostała taka sama z widokiem na port. Zrobiłam kilka zdjęć. Przeszłam przez osiedle. Próbowałam sobie przypomnieć jak wyglądały tamte wakacje. Przypomniałam sobie wiele szczegółów, nawet piosenkę, która dobiegała przez otwarty balkon z jednego z mieszkań, gdy bawiliśmy się pod blokiem.

"A dybym był młotkowym w fabryce z młotkiem szalał, to co byś powiedziała czy coś byś przeciw miała....." :)

Było nas tam na osiedlu bardzo dużo dzieci. Ciotka z wujkiem trzymali nas krótko, więc poza tym, że jeździliśmy nad morze, musieliśmy cały czas bawić się pod blokiem, tak żeby mieli nas na oku.
No, ale dość wspomnień.

Tak więc zostałam wyciągnięta do klubu, a skończyliśmy na trzech. Miałam odpocząć od ludzi, ale ostatnia noc była jednym wielkim imprezowym ciągiem. Poszliśmy w mieszanym towarzystwie, w sensie krajów pochodzenia. Kompletnie przestałam się przejmować swoim angielskim. I co ciekawe, coraz więcej rozumiem. Pewne rozmowy są standardowe. Zwłaszcza, gdy do pokoju wprowadza się ciągle ktoś nowy i generalnie za każdym razem rozmawia sie o tym samym.

Z nocnej eskapady wróciłam pierwsza. Po trzeciej. Już w pierwszym klubie się pogubiliśmy wszyscy, ale nikt się tym nie przejmował. Każdy kogoś poznał i tak się jakoś porozłaziliśmy. Rano przy śniadaniu ustalaliśmy kto z kim i gdzie poszedł, i o której wrócił. Ja zasnęłam tak mocno, że nie słyszałam kiedy reszta wracała, choć każdy wracał osobno. Dwie dziewczyny wylądowały gdzieś w Gdańsku, z tego jedna wróciła nad ranem taksówką, a druga rano zaraz przed wymeldowaniem się z hostelu.

Ciężko było mi się rozstawać z tymi ludźmi, z tym miejscem. Dziewczyny, właścicielki hostelu wyściskałam i wycałowałam na odchodne. Na pewno pojadę tam jak tylko będę miała trochę więcej pieniędzy. Myślę, że listopad może być dobrym momentem, bo wtedy przyjdzie późnojesienna chandra, z którą będzie mi ciężko. Dlatego resztę urlopu zatrzymuję na tamte dni.

Do Warszawy wróciłam wieczorem. W nocy wpadł G. i został do dzisiejszego południa. Teraz jeszcze chwilę siedzę w domu. Koleżanka źle się czuje, więc piszemy ze sobą. Bardzo jej współczuję i chciałabym jej jakoś pomóc. M. też ma borderline. Wiem jak jest jej teraz trudno. Udało mi się ją wyciszyć i zdjąć trochę z niej jej ciężaru. Ogarnęłam też moje fejsbuki, a teraz niestety  do pracy. Mamy jej teraz sporo i muszę popracować mimo urlopu zdalnie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz