piątek, 15 lipca 2016

Wspomnienia

No i przyjechałam do Sopotu. Zatrzymałam się w bardzo urokliwym hostelu. W moim pokoju jest osiem łóżek. Z tego co się zorientowałam, jest kilku facetów i kilka dziewczyn. Towarzystwo głównie polsko języczne. Jeden z chłopaków rozmawia po angielsku. Zjadałam coś i poszłam na spacer. Hostel jest tuż przy morzu, więc fantastycznie. Posiedziałam na plaży, zrobiłam kilka fotek, a teraz siedzę w całkiem fajnym pubie. Robię odstępstwo od zaleceń K, mojego dietetyka i zamówiłam sobie piwo. Po pubie pospaceruje jeszcze trochę i wrócę do hostelu, a od jutra będę zwiedzać Trójmiasto. Kupię sobie trzydniowy bilet na wszystkie linie i objadę Gdańsk, Sopot i Gdynię.
W Gdyni mieszkał kiedyś mój wujek, brat rodzony matki. Przyjeżdżali do nas w każde wakacje. Czworo mojego kuzynostwa. Do tego troje kuzynów, tj. dzieci siostry rodzonej mojej matki, Wakacje były naprawdę udane. Każdego dnia mieliśmy jakieś prace do zrobienia. Sprzątanie podwórka, kopanie i obieranie młodych ziemniaków na obiad. A ziemniaków musiało być bardzo dużo, bo każdego dnia do obiadu siadało kilkanaście osób. Czasem jechaliśmy na łąkę i naszym zadaniem było podjeżdżanie ciągnikiem od snopka siana do snopka. W tym czasie wujek wrzucał to siano na przyczepę a na górze siedział drugi wujek lub mój ojciec i układał te kostki. Czasem biegaliśmy z grabiami i zgrabywaliśmy resztki siana, których nie uchwyciła i nie sprasowała maszyna. To sie jakoś nazywało. Prasa, czy jakoś tak. A gdy były żniwa, mogliśmy pojedyńczo wejść na ten ogromny kombajn. Kombajn zsypywał zboże do dużych przyczep i naszym, dzieci zadaniem, było wyrzycanie tego zboża wiadrami i łopatą po takiej rynnie do dużego spichrza. Część zboża szła na sprzedaż i wtedy ojciec jechał tymi przyczepami do młyna. A część była mielona na paszę dla zwierząt, które były w naszym gospodarstwie.
Po południu, brudni i przepoceni mogliśmy iść z wujkami nad rzekę. Ten moment był szczególnie przyjemny. Wówczas nad rzekę przychodziło mnóstwo ludzi, dużo dzieci, bo w wakacje przyjeżdżało bardzo dużo dzieciaków do swoich dziadków i wujostwa. Cała wieś tętniła życiem.

W niedziele robiliśmy pikniki nad Bugiem. To były cudowne lata. Każde wakacje spędzałam w bardzo licznym gronie. A gdy kończyło się lato, znów zostawłam sama. Sytuację ratowała szkoła.
Zawsze miałam taką właściwość, taki wpływ nie tylko na pojedyńcze jednostki, ale na całą grupę ludzi, że zawsze udawało mi się coś wymyślić, no i było wesoło. Miałam naprawdę mnóstwo głupich i mniej głupich pomysłów. To ja, mimo, że byłam niemal nieprzerwanie od szóstej klasy szkoły podstawowej, gospodarzem, potrafiłam wyprowdzić całą klasę na wagary lub namówić ludzi do czegoś innego. Stąd też na koniec roku jako gospodarz klasy figurowałam ze stopniem zachowania jedynie poprawnym. Teraz brzmi to normalnie, ale wtedy poprawne znaczyło tyle co bardzo źle.

W każdym razie spróbuję odszukać moich kuzynów, bo straciliśmy ze sobą kontakt. Może któreś z nich mieszka gdzieś w Trójmieście. Chętnie bym ich odwiedziła. Jutro zadzwonię do matki z prośbą o numer telefonu do wujka i spróbuję ich odnaleźć. Na starość trzeba pielęgnować kontakty, zwłaszcza, że mam taki słaby kontakt z najbliższą rodziną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz