poniedziałek, 24 lipca 2017

Chwila spokoju.

Ach tyle się dzieje w naszym kraju. Tym bardziej nie mam ochoty zajmować się sobą, ale muszę.. muszę się zmuszać, bo gdy się poddam, wyląduję na bruku, w przytułku, kompletnie sama.

Na rowery przyjechało 38 osób. Ciężka, skomplikowana trasa, dla kogoś kto jest mało doświadczony a takich nas trochę było. Znalazło się wśród nas także wielu "szybkich i wściekłych", którzy mieli potrzebę pośmigać na rowerze. Ustaliłam, że trzeba podzielić grupę na dwie. Szybszą i wolniejszą. Po przeliczeniu okazało się, że została nas dokładnie połowa. W tych grupach odszukałam osoby, które były gotowe przewodzić. Nie miałam kłopotu z podejmowaniem decyzji, pytałam, prosiłam o pomoc, słuchałam uwag innych. Byłam w całkiem dobrym kontakcie. Umiałam zrównoważyć nastroje w momencie gdy zaczęły się przepychanki.

Na ile to było możliwe, świadomie usuwałam się w cień, przez to wyłonili się inni naturalni przywódcy, a mi po prostu było lżej. Trzeba ich było zachęcić, poprosić raz lub dwa. Zauważyłam, że poczucie bycia straszą osobą sprawia, że dużo łatwiej, naturalniej i bardziej w zgodzie ze sobą komunikuję się z otoczeniem. To bardzo ułatwia życie. Czuję się o wiele bardziej stabilna, uważna, dużo mniej egoistyczna, zdecydowanie zdrowsza.

Owszem, cały czas czułam mniejsze lub większe zmęczenie życiem, które mi tak ostatnio dokucza, ale byłam bardziej kontaktowa niż na kajakach. Może dlatego, że ta wyprawa wymagała też dużo większej aktywności i fizycznej i psychicznej.
Mimo, że byłam organizatorką tej "misji", jechałam na samym końcu naszej grupy i pilnowałam najsłabszych. Sama byłam słaba. Po części wynikało to z mojej obawy, że ktoś się może zgubić, albo zranić. Ktoś później stwierdził, że też mogę czuć się jak na wyciecze, a może ja sama to wyartykułowałam. Chyba tak. I tak znalazłam się trochę bliżej grupy, a koniec obstawiał Marek i Łukasz, przypominając mi co jakiś czas, żebym się nie martwiła. Przez to wywiązała się fajna odpowiedzialność społeczna i wszyscy w mojej grupie byli chętni do pomocy i uważni na swoich towarzyszy. To mi bardzo pomogło i pozwoliło się cieszyć tą wycieczką.

Po całym dniu tak spędzonym, nawiązaliśmy nawet fajny kontakt ze sobą. Przy ognisku wypłynęły zdrowe, szczere rozmowy o związkach, rodzinie, religii, polityce. Możliwe, że powstaną dzięki temu ciekawe znajomości.
Na drugi dzień napisałam podziękowania na grupie i zachęciłam innych do organizacji, do podsyłania pomysłów. Przyznałam, że nie mam już takiej energii i na jakiś czas się wycofam, ale będę się przyłączać do inicjatyw.

Cieszy mnie, że dotrzymałam obietnicy złożonej mojej fejsbukowej grupie, że w czerwcu się aktywizuję. Czułam przymus takiej obietnicy, po tym jak w zeszłym roku ciągle gdzieś wychodziliśmy razem, no a ja byłam osobą skrzykującą wszystkich. Wiem, że nie każdy ma takie cechy osobowości, za to wiele osób czuje się bardzo samotnych w tym mieście. Czułam, że robię coś dobrego dla innych, czułam się potrzebna. To mi dawało satysfakcję. Teraz jednak już nie mam do tego siły.

Jestem zadowolona, że się wywiązałam, że dałam radę zrobić również te rowery, co mnie najbardziej przerastało pod względem technicznym, merytorycznym, wymagającym zdobycia określonej wiedzy.
W moim stanie wszystko przychodziło mi bardzo ciężko. Byle pierdoła.
Najbardziej poczucie, że muszę dotrzymać obietnicy, którą złożyłam nie tylko w swojej grupie ale w takiej, która liczy kilkanaście tysięcy osób, gdzie zareagowało na mój post bardzo wiele z nich. Ta obietnica na pewno miała dla mnie charakter bardzo symboliczny i należałoby to od początku do końca przeanalizować, tj., dlaczego postawiłam siebie w takiej sytuacji. Po części o tym piszę.
Bo choćby po to, żeby kontrolować siebie, nie zrobić niczego głupiego w tym ciężkim dla mnie ostatnio czasie, nie poddać się, nie przestać walczyć, zmusić się do czegoś, znaleźć pretekst, stworzyć iluzję...

Jakikolwiek był tego powód, wyszło mi to na dobre. Mogłam siebie zobaczyć w bardziej wymagających dla mnie okolicznościach. Mogłam zaobserwować u siebie nowe zachowania, dużo zdrowsze. Co prawda to tylko moja ocena. Może inni widzieli mnie inaczej, ale skoro po rowerach wróciłam do domu spokojna, nierozedrgana to znaczy, że nie wyczułam niczego co mogłabym uznać za atak na mnie, na mój spokój. Wzięłam sobie z tej wyprawy dużo ciepła ludzkiego i ludzkiej obecności, sama byłam bardziej ludzka.

Wiem, że gdybym nie wystąpiła w roli organizatora, nie wyszłabym z domu w tę sobotę. Bałam się nie wiem czego, nie miałam ochoty być wśród ludzi, czułam, że to za dużo dla mnie. Teraz dzięki tym trzem organizacjom wiem, że powinnam wychodzić do innych, mimo potrzeby izolacji i ucieczki, mimo braku sił, poczucia braku sensu. Oczywiście o ile tylko atmosfera będzie korzystna, zdrowa.
To jedyny sposób w jaki jestem zbliżyć się do drugiego człowieka. Po prostu być gdzieś obok, choć czucie się traktowaną poważnie daje mi dużo zdrowia. Możliwe, że teraz, gdy sobie tej ważności i uważności trochę wzięłam, mogę usunąć się w cień. Poczułam się akceptowana i mogę się odsunąć.
Na pewno pozostanie jeszcze silna potrzeba kontroli, w sytuacji, gdy przebywam w grupie, której nie znam. Nie wiem, czy dobrze to interpretuję, ale wydaje mi się, że o ile rozumiem i czuję, że potrafię kontrolować siebie (i stąd ten większy spokój, będąc wśród ludzi), to pozostaje jeszcze ta silna czujność na wypadek gdybym musiała interweniować, gdyby działo się coś złego w moim otoczeniu.
Jestem bardzo zmęczona i żeby jakkolwiek funkcjonować potrzebuję spokoju.

Chorobliwie śledziłam także wiadomości w ostatnich dniach. Bałam się tego ogólnego niepokoju w kraju. Tak bardzo potrzebuję spokoju, czuć, że nic nikomu nie grozi a przy gorszym samopoczuciu trudno mi ocenić sytuację. Zastanawiałam się nad tym co powinnam zrobić, ja jako obywatel tego kraju. Bałam się swojej bierności.
Mamy trochę niespokojne czasy, bywamy niespokojni. Wiem ile niespokojny człowiek może zrobić złego sobie i otoczeniu.

Jutro rano mam pierwsze spotkanie z terapeutką, zaraz po tym, z nowym lekarzem, a wieczorem z dr Sz. moją dawną lekarką. We środę wracam do pracy.
W ciągu tego tygodnia będę coś musiała ustalić ze sobą. Nie mam siły, pieniędzy na terapię, ale boję się swojej przyszłości.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz