środa, 19 lipca 2017

Pomysł na terapię.

Właśnie wróciłam do domu. Koleżanka wyciągnęła mnie na bluessowe jam session. Poszliśmy w kilka osób. Początkowo to wyjście było dla mnie czystą kalkulacją, okupione ogromnym wysiłkiem psychicznym i fizycznym. Dodatkowo ostatniej nocy spałam tylko trzy godziny. W nocy zadzwonił K. mój dawny chłopak i tak się rozgadaliśmy, że przeleciały cztery godziny, a o szóstej nad ranem musiałam wstawać, czekała mnie wizyta u dr M. na drugim końcu miasta.

Będę miała co do tej wizyty pewne przemyślenia, ale to wiąże się z trudniejszymi emocjami, więc odcięłam refleksje na ten temat, ponieważ bardzo by mnie teraz obciążyły. Wrócę do tego, gdy troszkę odpocznę.
Po wizycie u dr M. pojechałam do pracy zawieźć L-4. Zamieniłam słówko z L. moją szefową. Staram się być szczera ale też nie pokazywać jej mojego chaosu i tego jak bardzo ze mną źle.

To dobrze, że mam taką możliwość pozbierania się, ale ta cała sytuacja, do której doprowadziłam ostatecznie angażując w swój chaos innych ludzi jest mechanizmem, który po raz kolejny powtarzam. I to pewnie na zasadzie przymusu. Przerabiałam go przecież w terapii.
To właśnie wtedy, gdy zrozumiałam co tak naprawdę robię ze sobą i ze swoim otoczeniem poszło mi w drugą stronę. Przestałam komunikować się z ludźmi, robiłam wszystko żeby nikogo nie potrzebować, tak aby już nigdy więcej nie zmuszać ludzi z mojego otoczenia, by musieli doświadczać chaosu, który jest we mnie.

Przez ostatnie dni przeglądałam internet w poszukiwaniu terapeutki. Zastanawiam się nad określonym nurtem. W którymś momencie zdałam sobie sprawę, że powracam do jednego nazwiska i do jednego nurtu. Dzisiaj wykonałam telefon. Czekam na odpowiedź.

Najgorsze jest to, że nie chce mi się tak naprawdę niczego ze sobą robić. Nie chce mi się nad sobą pracować. Nie czuję tego. Są jednak dwie rzeczy, które mnie skłaniają do pracy nad poprawą jakości swojego życia. Pierwsza to taka, że nie zapowiada się, żebym się zabiła, a więc muszę jakoś godnie żyć, a żyjąc - i to jest drugi powód - narażam siebie i innych na nadużycia z mojej strony.
Stałam się zbyt honorowa i dumna by prosić o pomoc, ale bez umiejętnego czerpania wsparcia, ten schemat, który właśnie ponownie ujrzał światło dzienne w całej swojej krasie, będzie się powtarzał.
Ta wstydliwa świadomość, że wcześniej czy później tak infantylnie angażuję ludzi w swoją nieporadność i problemy nakazuje mi coś ze sobą zrobić.

Pewnie lepsza taka motywacja niż żadna.

Muszę nauczyć się budować ciepłe, wspierające relacje, a nie takie, które umacniają mój mechanizm ucieczki w samotność, w osamotnienie. Ten sam mechanizm każe mi się potem domagać bliskości, uważności na mnie od takich osób, od których jej nie otrzymam. Ten sam mechanizm poprzez ponowne przeżywanie poczucia odrzucenia, wyobcowania, doprowadza do silnego zaburzania się części mojej osobowości, a co za tym idzie takiego obrotu sprawy, gdy moim życiem wreszcie i tak muszą zająć się osoby z mojego bliskiego otoczenia. Głównie indukowane moim patologicznym lękiem, bo w efekcie zaburzam także ich życie.

Tyle przemyśleń na dzisiaj. Takie są moje wnioski płynące z wydarzeń ostatnich tygodni i dni.
Dawno już przestałam siebie analizować, ale myślę, że muszę się zająć pracą terapeutyczną i analiza musi powrócić na swoje miejsce, a wraz z nią, konkretne działania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz