piątek, 16 marca 2018

Od środy zaczęło dopadać mnie zmęczenie. Przychodziłam ze szpitala, kładłam na łóżku i zasypiałam i to z jakimiś dreszczami. Budziłam się wieczorem, brałam leki, myłam twarz, zęby i do łóżka ponownie. Wcześnie rano pobudka.
Znów nie panowałam nad czystością mieszkania. Nie jestem w stanie sprzątać go wciąż i wciąż. Nie wiem dlaczego robi się taki syf.  Wcześniej nie miałam takich kłopotów, ale od mniej więcej roku nie panuję nad tym.

Na zajęciach było mi coraz ciężej. Okazało się, że to wciąż za dużo jak dla mnie. Ludzie są mili i czuję się tam dobrze. Jesteśmy niewielką grupą liczącą dziesięć osób i jak to bywa w takich instytucjach, najczęściej są to osoby wykształcone i inteligentne. Ponieważ w mojej grupie są starsze ode mnie osoby, mają w sobie dużo życiowej mądrości.
Zauważyłam jedną prawidłowość, każda z tych osób, co do jednej, nie ma wsparcia w bliskich, jeśli chodzi o akceptację i zrozumienie choroby. Przestałam być w tym osamotniona i żal do niektórych osób z mojego życia przestał mieć takie znaczenie.

Zauważyłam, że grupa nie jest podzielona na jakieś osobne znajomości. Poza zajęciami mamy sporo czasu na swobodną integrację. Siedzimy przy stole, coś robimy i rozmawiamy ze sobą. Gdy jedna osoba mówi, zazwyczaj reszta słucha. Rzadko się zdarza, że z rozmowy wyłączają się jakieś osoby i zaczynają coś opowiadać między sobą. Większość osób nie ma problemu z wypowiadaniem się, więc mniej więcej mówimy po równo. Przy tym są to rzeczywiście mądre rozmowy, nawet gdy rozmawiamy o pszczelarstwie, a nie puste zapełniacze czasu. Jest to niewątpliwie związane z wiekiem tych osób i ich doświadczeniem życiowym. Przy tym, co ciekawe, nie czuję tam żadnego fanatyzmu. Religiomanii, politykowania, filozofii życia, takiej owakiej, intelektualizowania ani sportomanii. To akurat jest wyjątkowe, bo w szpitalach często spotyka się różnej maści fanatyków. Może jeszcze tydzień to za mało, by ostatecznie ocenić grupę, ale póki co takie mam spostrzeżenia.
Muszę przyznać, że w sposób naturalny, znalazłam tam dla siebie miejsce. Tak, że przymus komentowania i psychologizowania niemal każdej wypowiedzi przerodził się w dużej części, w stan spoczynku i słuchania. Mój niepokój wyrażany wielomównością i wymądrzaniem się, został zredukowany, tym bardziej, że ja również poczułam się traktowana dojrzale i z szacunkiem.

Przez chwilę czułam się całkiem zadowolona z siebie jeśli chodzi o wygląd, bo zaczęłam jeść zdrowo. Gdy dwa tygodnie temu przytłoczył mnie ten ciężki depresyjny stan, straciłam apetyt, co natychmiast wykorzystałam na obywanie się bez słodyczy.
Jednak dzisiaj, gdy zmęczenie całym tygodniem aktywności sięgnęło zenitu, po wyjściu ze szpitala, czy też klinki, bo to się właściwie nazywa klinika, rzuciłam się na cukiernie, których mam po drodze do domu wyjątkowo wiele. Ostatecznie wszystko oczywiście wylądowało w kiblu. Chwila ulgi i dobrego nastroju a potem kompletne poczucie braku sensu, powrót zmęczenia, smutku, ale też lęku.

Może powinnam wrócić do antydepresanta. Tylko znów mogę pójść w górę, stać się drażliwa i niespokojna. Nie wiem co robić. Wcale nie jest ze mną lepiej. Bywają chwilowe polepszenia nastroju, ale wcześniej czy później znów powraca to paskudne wyczerpanie.
Nie wiem co mam robić. Muszę wracać do pracy, albo szukać czegoś, tylko jak mam to zrobić?
Nie mam pojęcia. Kręcę się w kółko. Boję się.

1 komentarz:

  1. Pamiętam, że brałaś kwetiapinę, czy cały czas bierzesz? Co do antydepresanta - brałaś pod uwagę przyjmowanie dawki podtrzymującej, jakiejś malutkiej?

    OdpowiedzUsuń