poniedziałek, 5 marca 2018

Zmusiłam się i po 14-tej wzięłam się za porządki. Wstawiłam zmywarkę, potem wypakowałam naczynia. Umyłam kuchenkę i przetarłam szafki w kuchni. Potem odkurzyłam mieszkanie łącznie ze wszelkimi meblami. Niestety każdego dnia koty produkują ogromne ilości sierści, która jest wszędzie. Mam ciemną, połyskującą podłogę, na której widać każdy okruszek, do tego koty roznoszą żwirek z kuwet, więc mieszkanie powinno być odkurzane każdego dnia i to generalnie. Niestety braknie mi cierpliwości i konsekwencji. Zaczęłam wyczesywać koty i przecierać sierść mokrą ścierką, żeby zebrać jej jak najwięcej. Niestety robię to zbyt rzadko.

Nie udało mi się wyczyścić łazienki, poza jej odkurzeniem, nie udało mi się zetrzeć kurzy w pokoju i zmyć podłóg. Po tym jak odkurzyłam mieszkanie dopadło mnie zmęczenie, a zaraz po tym okryła mnie dziwna zasłona smutku. Dziwna, bo rzadko świadomie odczuwam smutek. Zastanawiałam się z czego mógł wyniknąć ale nie znajduję konkretnego powodu.
Można by było pomyśleć, że z samotności, ale ja bardzo rzadko czuję się samotna. Zapewne nie mam z tym kontaktu. Od dziecka musiałam radzić sobie z samotnością i nauczyłam się znajdować sposoby, by sobie z nią radzić. Sama wymyślałam sobie zabawy i zajęcia.
Żyłam głównie w świecie fantazji. Rozmawiałam z różnymi wymyślonymi osobami, ale nie tylko wymyślonymi.
Najdziwniejsze z mojej dzisiejszej perspektywy, było gdy chodziłam na grób babci. Siadałam na grobowcu, i śpiewałam babci piosenki, których nauczyłam się w szkole, albo opowiadałam co się wydarzyło w ciągu dnia. To był mały wiejski cmentarz, miałam świadomość, że leżą tam inne osoby. Więc im też śpiewałam, siedząc na grobowcu babci.

Z babcią rozmawiałam bardzo długo do 21-roku życia, nawet gdy wyprowadziłam się z domu i już nie chodziłam na cmentarz. Potem zaczęłam sympatyzować ze Świadkami Jehowy i przestałam wierzyć w życie pozagrobowe.
W swoim życiu zaliczyłam też mnóstwo strat, ważnych dla mnie osób. Przy tym nigdy nie nawiązałam więzi z rodzicami. To zapewne było czynnikiem, który wpłynął na pojawienie się zaburzenia borderline. Nauczyłam się trzymać się emocjonalnie z daleka od ludzi, a jednocześnie bardzo pragnęłam bliskości. Dlatego lgnęłam do ciepłych, opiekuńczych osób, albo takich dla których w różnym sensie byłam wyjątkowa. Niestety nie zawsze było to dla mnie dobre.

Terapeuta powiedział mi kiedyś, że w dzieciństwie musiałam otrzymać od kogoś troskę i ciepłe uczucia, dlatego w swoim życiu szukałam ciepłych, dobrych ludzi, szukałam wsparcia. Dzięki temu nie weszłam do grup rówieśniczych, które charakteryzowały się niestabilnością i destrukcją. Nigdy w swoim życiu nie szukałam konfliktu, miałam wewnętrzny system moralny, który kazał mi stawać w obronie słabszych. Niestety z czasem zaczęłam być toksyczna w związkach, głównie autodestrukcyjna co odbijało się na destrukcji związku. Najbardziej oberwał Michał, mój mąż.
Moja terapia sprawiła, że uwolniłam go od siebie, dając mu szansę na nowe, lepsze życie. Niestety terapia sprawiła również to, że przestałam się interesować mężczyznami. Od czasu do czasu, ktoś mi się po prostu przytrafiał, ale były to złe wybory, dla obu stron. Najbardziej zawiódł mnie Grzesiek.
Okazał się tchórzem i egoistą. To co mi dał ten związek, to to że mogłam się sobie w nim przyglądać i wiem, że niewiele mogę mieć sobie do zarzucenia. Przede wszystkim znikła moja toksyczność, ale niestety pojawiła się choroba. Nie każdy ma ochotę przyglądać się dziewczynie w niekończącej się żałobie i to po kotach, albo w depresji z powodu jakiejś dziwnej choroby. Co innego gdy byłam radosna, a seks sprawiał mi przyjemność. No i byłam przy kasie.


Oj, ale o czym ja tu właściwie? Chyba miało być o smutku, a wyszły jakieś żale.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz