wtorek, 25 października 2011

Czas na prawdę?

Poszłam do niego i nic. Kompletnie nie miałam nic do powiedzenia i pustkę w głowie. No i tak siedzę w tym fotelu i myślę, że do jasnej cholery szkoda kasy, żeby tak przesiedzieć i milczeć. Choć milczenie w moim przypadku jest mało prawdopodobne. Nie czułam nic, prócz tego, że odczuwałam ogromny dyskomfort z bycia tam z nim.Wydawało mi się to kompletnie bez sensu.

No więc odzywam się i mówię, że nie mam nic do powiedzenia, że mam totalną pustkę w głowie. On nic. Ale to norma. No to ja dalej, że w sumie to mogę mu powiedzieć o tym, że byłam w piątek u mojej lekarki, i że ona zaproponowała, że możemy szukać drugiego terapeuty, i  że ja na to, że jeśli to możliwe to potrzebowałabym krótkiej przerwy.

No i tak mu opowiedziałam o tej wizycie. Potem o tym jak naszła mnie jakaś niezgoda i smutek związany z tym, że moje rodzeństwo mnie zostawiło. Potem, że zaproponowałam mojemu koledze, który mnie wspiera od jakiegoś czasu, że chcę poznać jego żonę i że ona też moja imienniczka... no i tak doszłam do tego, że chyba w sumie to chciałabym poznać żonę mojego terapeuty (też moją imienniczkę) W sumie to chciałabym jakoś uczestniczyć w ich życiu... no i tu mój terapeuta wydał wreszcie z siebie pomruk, chyba na znak, że dotykam sedna sprawy.

No to ja czując, że to w tym temacie ma być, zaczynam dalej krążyć wokół tego i mu mówię, że w sumie to jeśli chodzi o to na ile chcę uczestniczyć w jego życiu, to nie mam jakiejś szczególnej fantazji bycia jego partnerką. Nie wiem, może odcinam się od tego, ale naprawdę szczerze tego nie czuję. Natomiast jeśli miałabym się do czegoś przyznać to raczej jestem zainteresowana byciem jakimś przyjacielem rodziny. Kimś, kto bywa w ich domu. Kimś, kto może uczestniczyć w ich - terapeuty i jego żony - życiu. I tu mój terapeuta wydał kolejny pomruk na znak porozumienia i mówi, że no właśnie, że on chce mi powiedzieć, że on jest tylko moim terapeutą, i że jakakolwiek jego ingerencja w moje życie jako kogoś ponadto niż terapeuta, byłaby przekroczeniem jego uprawnień. Byłaby nieetyczna. Że on tu w terapii jest dla mnie trochę jak ojciec a przekraczając jakieś granice dopuściłby się pewnego rodzaju kazirodztwa.

No to ja na to, że ok, że rozumiem. Że staram się rozumieć ale niech mi tylko jeszcze wyjaśni jak to możliwe, by być w relacji z pacjentem, który się otwiera, który ufa, który się całkowicie angażuje w relację. Jak można się z nim przez tyle lat spotykać, poznawać go, jego historię, śmiać się z nim, wzruszać, wściekać i jak można tak pozwolić mu odejść. Tak po prostu skończyć terapię. Zaprzestać kontaktu na zawsze.

No to on na to, że ja się ekscytuję, że znów się odrealniam. Wściekłam się i mówię, że nie, że chcę tylko zrozumieć. Że rozumiem, że to chore ale zanim to uznam, chcę by pomógł mi ponazywać to co na ten niezdrowy sposób czuję do niego. No to on, że ok.

No i ja dalej ciągnę, że jakąś zdrową częścią uważam, że to paranoja, ale z drugiej strony kompletnie nie rozumiem chyba sensu relacji terapeutycznej. Bo jak można kogoś znać tyle i tak po prostu poprzestać na tym. Na co on, że jeśli chodzi mi o jego uczucia do mnie, to nie jest tak, że jest pozbawiony serca i powiązań nerwowych, ale nawet mimo tego, że jestem bardzo ujmującą osobą, on potrafi nad nimi przejść do porządku dziennego.

No i wtedy, ja na to, że jak to tak? Że ja się absolutnie nie godzę na taki stan rzeczy. Że on nie może tego tak zakończyć.

I wtedy stało się. Zaczęłam sobie przypominać, że większość ludzi, których spotkałam w życiu, dawała mi więcej niż powinna. Zaczęłam mu to mówić. I zaczęłam autentycznie odczuwać oburzenie i zdziwienie, że on tak zwyczajnie potrafi powiedzieć nie. Zaczęłam rozumieć także co miał na myśli mówiąc na zeszłej sesji, że nikt mi w życiu nie postawił wyraźnych granic. Mimo to nadal odczuwałam wyraźną niezgodę.

Rzeczywiście we wszystkich szkołach, do których chodziłam zawsze znalazło się jakichś kilku nauczycieli, przez których byłam traktowana inaczej niż inni uczniowie. Traktowano mnie w sposób uprzywilejowany. Oczywiście musiałam sobie na to zasłużyć. Toteż zawsze starałam się być dobra z przedmiotu, którego uczyli.Część z nich opiekowała się mną, doradzała w decyzjach życiowych, zapraszała do swojego życia.

Podobnie było z moją psychiatrą, która przez całe liceum i jeszcze potem przyjmowała mnie prywatnie za symboliczną kwotę. Pomogła przejść przez maturę i doradziła wyjazd z małego miasteczka, w którym mieszkałam.

Kiedy poszłam na prawo jazdy, właściciel szkoły, który prowadził zajęcia teoretyczne także traktował mnie wyjątkowo ze względu na to, że byłam najlepsza w grupie.To o czym wstydzę się mówić to to, że po zdaniu prawa jazdy wdałam się z nim w romans.

Tych wspomnień co do poszczególnych osób było znacznie więcej. Oszołomiło mnie. Tak wzrosło mi ciśnienie, że myślałam, że krew rozsadzi mi policzki. Byłam w ogromnym szoku. Czułam, że w mojej głowie rodzi się jakaś świadomość czegoś, ale zanim cokolwiek zrozumiałam terapeuta ogłosił koniec sesji. Powiedział jeszcze, że widzi, że ja naprawdę próbuję zrozumieć i że trzeba było posunąć się do zakończenia terapii, żebym mogła się szczerze przed nim przyznać do tego co czuję. I że to co się dzieje ze mną teraz jest dobre, bo to mnie wreszcie urealnia.

Wyszłam z gabinetu kompletnie zbita z tropu. Nie bardzo rozumiałam co się stało. Napisałam po esemesie do moich przyjaciółek, ufając, że będę mogła kontynuować proces, który zaistniał na sesji. Niestety okazały się niedostępne. Zostałam z tym sama.

Wróciłam do domu. Nie miałam siły na siłownię. Byłam tak skołowana i tak dziwnie wypełniona emocjami, których nie rozumiem, że postanowiłam się najeść, żeby jakoś się ukoić. Niestety nie pomogło. Czułam się nadal niespokojna. Sprowokowałam wymioty. W międzyczasie zaczęły odpisywać moje koleżanki.

Reakcja jednej szczególnie mi się nie spodobała, bo nie zareagowała w oczekiwany przeze sposób. Czyli bez entuzjazmu i interpretacji tego co się stało, czego aktualnie oczekiwałam. Wściekłam się, wystrzeliłam do niej jakimś niemiłym esemesem i ucięłam rozmowę na resztę wieczoru.

Moja druga przyjaciółka zaś podtrzymała rozmowę i pozwoliła moim myślom krążyć wokół tematu. Coraz bardziej czułam, że jestem blisko jakiejś myśli. Niestety silny opór nie pozwolił na głębsze wnioski.

Wskoczyłam do łóżka i zaczęłam oglądać teatr telewizji na żywo, który na tyle odciągnął moją uwagę, że myśli się uspokoiły, a emocje stały się bardziej klarowne. Pomyślałam sobie, że nie rozumiem, dlaczego terapeuta mimo sympatii do mnie kończy pracę ze mną. Powiedział, że ja nie chcę się u niego leczyć, że moje oczekiwania są inne. Było to dla mnie kompletne zaskoczenie. Zdenerwowałam się na myśl o tym. Myślę, że mogła to być nawet troszkę zawoalowana wściekłość. Zaraz po tym poczułam wstyd, że w ogóle domagam się wyjątkowego traktowania, a potem spłynęło na mnie uczucie jakiejś ulgi. Ulgi, że powoli zaczynam to wszystko rozumieć. Że nie jest to już tak wielką niewiadomą.

Długo jeszcze myślałam przed snem. Troszkę niespokojna, z trudem zasnęłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz