poniedziałek, 10 października 2011

tik tak

Tik tak, czas przerażająco szybko mija odkąd usłyszałam wyrok. Jeszcze trochę i już go nigdy nie będzie.
W piątek po pracy wróciłam prosto do domu. Wzięłam prochy, popiłam alkoholem i spałam do niedzieli. Po południu wstałam i nic się nie zmieniło, tylko jeszcze gorzej, bo moralniak z powodu prochów. Żeby "zatrzeć ślady" wysprzątałam mieszkanie, że niby na coś mam wpływ, że niby coś się da uporządkować. Było ciężko, bo ciało się troszkę buntowało. Zmęczenie fizyczne a potem psychika też zaczęła siadać. Ale wieczorem poczułam jakiś przypływ energii. Jakby z niepokoju.

Skoczyłam do sklepu po zakupy. Durna nie powinnam robić zakupów w osiedlowym, powinnam oszczędzać, powinnam liczyć, wyliczać. Kupiłam jakieś żarcie i dwa piwa. Mi i mojej współlokatorce. Wypiłyśmy jakieś resztki wódki, moje piwo i jej piwo ale niepokój był ten sam... ble, alkohol to syf. Już mi nie smakuje. Tylko jakoś tak jeszcze bardziej pogrąża. No właśnie może dlatego obudziłam się dzisiaj przed czwartą nad ranem. I nic i tak nie spałam już ani chwili.

Niepokój, niepokój i wreszcie konfrontacja pierwszy raz od piątku z tym co usłyszałam w czwartek od terapeuty. I szukanie winnego. Kto zawinił? On? Ja? A może nikt. Może za mało się starałam. Może da się coś jeszcze zrobić. Nie, nie może mnie zostawić. Boże, od lat mi towarzyszył we wszystkim. On był cały czas, reszta zmieniała się jak w kalejdoskopie.

Chcę wierzyć, że on to zrobił, powiedział specjalnie, by mnie sprowokować do działania. Czy tak? Ale ja nie działam... ja już nie wiem co mogę zrobić. Jestem tak bardzo zmęczona. Ta walka trwa od miesięcy.
Zaklinacz koni, zaklinacz koni, może to właśnie ma miejsce. Może moja choroba da się ujarzmić. Może trzeba ją frustrować maksymalnie aż złamię schemat i wreszcie pójdę innym torem. Czy to możliwe?

Dzisiaj sesja. Co ja mu powiem. Te pięćdziesiąt minut to tak niewiele.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz