wtorek, 4 października 2011

Sesja

Wczoraj na sesji po raz pierwszy darłam się na mojego terapeutę. Klęłam do niego, na niego, obok niego. Ale ten spokojnie tego wszystkiego wysłuchiwał. No i dalej powtarzał, że on nie będzie mógł mnie dalej leczyć jeśli nie będę chciała współpracować. Pytam go, ale jak ja mam współpracować. On na to, że przychodzić i rozmawiać a nie rozgrywać. W sensie, że rzucać terapię i tak dalej. Mówię mu, że nie chcę już tej pierdolonej terapii. Że kurwa on i lekarka mnie w coś wkręcają. Kurwa, dlaczego muszę się leczyć? Dlaczego grozi mi szpital? Przecież wszystko jest ok.

On na to, że jeśli dalej będę tak to wszystko rozgrywać, to on już teraz mówi, że jego taka moja postawa zniechęca i z tego leczenia nic nie będzie. Powiedział, że od zawsze atakuję terapię wypstrzykując się z kasy.
Że zawsze tak było. Powiedziałam mu jak wyglądają moje wydatki, i że na życie po opłaceniu rachunków i innych zostają mi cztery stówy. On na to, że to rzeczywiście mało, i może zwyczajnie mnie na tą terapię nie stać.

Ale mną zatrzęsło. Może on w ten sposób o mnie walczy ale myślę, że on już chyba także jest mną zmęczony.
Co mam zrobić? Wszystko się rozpada. Wczoraj wieczorem miałam jakieś urojenia, że on i lekarka chcą mnie zniszczyć. Tylko nie wiem dlaczego.

To chore, to wszystko chore. On chyba o mnie walczy. Czy mam szukać innej pracy? On mówi, że mam mniej wydawać. Ale ja pytam wydawać co? Przecież ja ledwie wiąże koniec z końcem. Czy tak jest naprawdę? Jestem taka zagubiona. Nie wiem komu wierzyć. Czy wierzyć sobie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz